Znów ją spotkałeś, więc kawa zaczyna ci pachnieć głębokim aromatem przeznaczenia i wydaje ci się, że tak właśnie musiało się to potoczyć. Że jest jakaś przyczyna, istotniejsza i głębsza niż banalnie chaotyczny ciąg zderzeń międzyludzkich i sytuacyjny splot pakietów internetowych prowadzący w końcu do spotkania. W swoim dążeniu do porządkowania rzeczywistości projektujesz dalsze ciągi, poukładane i logiczne, materializuje ci się niemal jakaś ścieżka, jasna i długa, hen po nieokreśloność. Znów chcesz zapomnieć, że z chaosu powstałeś i w chaos się obrócisz.

Mały chłopiec podpalał zapałkami izolowany kabel miedziany wystający z oblepionej kolorowym złotkiem rakiety, podłączony do pojemniczka na bańki mydlane, wypełnionego jakąś zaimprowizowaną miksturą. Święcie wierzył, że tą metodą, połączoną z dużą dozą dobrych intencji, wyprodukuje odrzut niezbędny do startu rakiety. I tak eksperymentował, aż wybudowali w tym miejscu centrum finansowe, obsadzone dziesięcioma strażnikami na hektar, pilnującymi, aby niczego broń Boże nie wysłał już w powietrze. Byłeś tym małym chłopcem i trochę nadal nim jesteś.

Podwójny nelson magicznego myślenia, przyczyna, która nie mogła dać skutku i skutek, który powstał, nie mając przecież żadnego widomego związku z przyczyną, choć pewnie chciałbyś, żeby było inaczej. Bo przyczyny i skutki gonią się w twojej głowie i mieszają w losowym porządku w wirze spuszczonych z rezerwuaru nierozpoznanych zdarzeń. Łączysz je w pary, jak skarpetki, przyczyna-skutek, lewa-prawa, dowolnie.

Włościanie napotkani w “Ucieczkach z Sybiru”, zamieszkujący taraszczański powiat, wykopali trupa z mogiły i polewali go wodą przez rzeszoto, żeby deszcz sprowadził. Tak się im sprzęgły te przyczyny i skutki, że wykrystalizował się porządek, mętny i zaburzony, ale subiektywnie prawdziwy, ich własny. Czy ten deszcz w końcu spadł? A kogo to w sumie obchodzi.