non-irony

w jakimś zakątku czerepu pałęta mi się jeszcze kilka niedorozwiniętych myśli, związanych z rumuńską wycieczką, które odpowiednio podlane, kto wie, mogłyby spulchnieć i wyrosnąć, do rozmiaru posta albo i, hoho, lepiej. mógłbym na przykład opisać Bukareszt – skupisko monumentalnych betonowych stelaży pod animowane powierzchnie reklamowe, obwiązane pęczkiem drutów, przypominające skrzyżowanie Moskwy z Warszawą i czymś jeszcze. albo porównać Rumunię z innymi krajami regionu, które widziałem – Bułgarią, Serbią, Albanią czy Macedonią, a wobec których przeciętny Polak czuje cywilizacyjną wyższość, którą to wyższość też można by przeanalizować. albo z Turcją, wobec której Polak również czuje wyższość, ale jednak pomieszaną z pewną obawą. albo zachwycić się rozpadem i deterioracją, erozją niwelującą ludzkie wysiłki do poziomu płaszczyzny naddunajskiej. albo znów przyjrzeć się kokonowi, wzmocnionemu tym razem dodatkowo blachą samochodu, oddzielającemu mnie od tamtejszości. i znów pochylić się nad własnym niedosytem i niespełnieniem.

ale właściwie to nie wiem po co. ale już mi się nie chce. wróciłem pusty, albo może tzw. życie szybko napełniło mnie na nowo koktajlem ze składników tutejszych, mojszych.

a więc jeszcze tylko trochę zdjęć. tutaj.

żurawie

skażmy innego

seduce me once again ltd.

(“dance with me“, nouvelle vague, 2006)

ślimaczo, prawdziwy mięczak. w życiu trzeba mieć szybki śluz. parę fajnych młodych skorup - u know what i mean, man - i piątkowy baunsik na wypasionym liściu z innymi spoko obojnakami. cze muszelka, może skrzyżujemy gruczoły?

my god is straight

10 zdjęć z różnych miejsc na trasie w Rumunii. oczywiście: to nie jest jakaś summa Romaniae, a raczej subiektywny wybór moich spojrzeń. zdjęć będzie więcej – po obróbce, w osobnej galerii. a może i jakiś post jeszcze się zrobi, kto wie.


(klik klik, jak się załaduje strona)