Lud się budzi, lud jest zły Lud ma bardzo ostre twee ty Kto spotyka w sieci luda Temu z buzi zrobią Sudan

Mój piękny panie, raz zobaczony w „Wall Street Journalu”
Piszę do pana otwarty post
Już mi lustrzanka z tym pana logiem trochę nie halo
Pora mi z innym dziś związać los
Mój piękny panie, nie chcę go pstrykać, prawda to czysta
Pan mą migawką grał w każdym śnie
Ale dziewczyna przez sieć nie może iść bez gratisa
Życie jest życiem – pan przecież wie

Już mi niosą torbę z *anonem
CD-ROMy czekają z muzyką
Komć do komcia od Bloksa po Onet
„Zuckerbergiem” stukają z czytnika

Jeszcze bonem sypną na szczęście
Chór ekantów fałszywie zaśpiewa
Złotą kartę mi wcisną do ręki
I powiozą mnie blogiem do nieba [razy trzy]

Mój piękny panie, od twych obietnic nie mogłam zasnąć
Więc ta faktura jest jak zły sen
I tak już eksem staję się trochę jakby znienacka
Ktoś mi okular zasłonił mgłą

odkąd Królewicz przejął naszą Baśń i wprowadził program restrukturyzacyjny, na etacie ostali się już tylko Gburek i Śpioszek z działu powstrzymania wzrostu, no i Apsik, którego trudno odprawić, bo siedzi ciągle na L4. Mędrek ma działalność, Wesołek z marketingu tworzy dzieła z powiększonymi kosztami uzysku, a Gapcia z kolsenter wypchnięto w ofszoring, więc teraz rzecze jakoś tak z radżastańska. Nieśmiałka wyautsorsowano i działa jako usługa w systemie trójzmianowym, do czego trzeba trzech krasnoludków i dwóch na zapas, i ja jestem ten drugi w zapasie, czyli jedenasty w sumie.

a będzie nas więcej, albo mniej, zależy, jak spoglądać, bo podobno przyjdzie się nam złączyć z Sierotką Marysią, wszak nieefektywnie jest utrzymywać dwie baśnie o podobnym profilu i załodze. tak nam tłumaczy Królewicz i mówi, że będzie uważnie się przyglądał kosztom, a lubi, kiedy są tak nikczemne, jako i my. i będzie większa konkurencja o miejsca i będzie decydować kompetencja i będą konkursy kto jest najchwatszym krasnoludkiem i będzie wyśmienicie.

Królewicza to pamiętam jeszcze, jak nosił białe getrzyska, już wtedy mówili, że będzie kimś, bo w końcu to syn Króla, tego Króla. i teraz dynamiczny z niego wielmoża, ma piękną karocę z ośmioma cylindrami, tylko nikt nie rozumie, po co on wozi te cylindry w karocy.

Myśliwy siedzi na recepcji i notuje nazwiska wchodzących, czasem tylko, tak dla psoty, wyjmie nabłyśniony pistolet i kropnie komuś zajączkiem. Macochy już nie mamy, Królewicz mówił, że podnieść trza optymalizację efektywności w kwestii czynienia źle i zredukował ją tuż przed okresem ochronnym, kiedy nie można strzelać. za to Śnieżka ma wszystko w nosie, albo śpi (powiadają, że nie całkiem na zmianę ze Śpioszkiem), albo leży pod kloszem w solarium, ale może to taka melancholia ku melanomie, bo i tak przyjdzie Sierotka, a ona liże długo i szczęśliwie, tak mówi Śnieżka i coś mi się zdaje, że czeka ją awans poziomy na wakat po Macosze.

mł. introspektor Jażembuk bardzo lubił ten dzień. w końcu odpoczywał od wulgarnie behawioralnych interesantów i zajmował się tym, co nadawało sens jego życiu. przechadzał się wśród biurek medytujących urzędników: jedni powtarzali mantry, inni godzinami skupiali się na wskaźniku myszki, jeszcze inni z zamkniętymi oczami głęboko oddychali; w ten dzień żaden nie układał pasjansa. pomagał tym, którzy nie mogli znaleźć spokoju wewnętrznego, wyświetlał przygotowywane w pozostałe dni przeźrocza obrazujące ścieżki samorozwoju. czuł, że jego robota jest ważna: był mostem, przez który umęczeni ludzie mogli przebrnąć trudną drogę między weekendami, przystanią, w której łapali oddech oczekując głębszych medytacji w piątkowy wieczór. „nasz mały piątek” – nazywali go czule, a on rósł w środku i marzył, że kiedyś na jego ID pojawią się te cudnie zawijające się literki st. i będzie miał prawo indywidualnie konsultować zawiłą samoświadomość naczelnik Pośladzkiej.

środa dzień pracy wewnętrznej

a jeśli dom będę miał,
to będzie strzeżony koniecznie,
z kominkiem i ganeczkiem.
wieczorem w szklaneczce lód gra,
a twarze z ekranu gwarzą,
śmieszne są bardzo miny tych twarzy,
oj tak, oj tak, oj tak.
grill już skwierczy i komar w nim płonie,
więc puszczam oko żonie,
dobrą fajtę (sic) pani dam,¹
dobrą fajtę (sic) pani dam.²

szukam, szukania mi trzeba,
domu z garażem na furę,
a mury nade mną jak credo,
a kredyt nade mną jak mury.

__

¹ dobrą fajtę (sic) pani dawałem, ale nie wiedziała, co to
² potem dawałem dobry szaszłyk, ale powiedziała, że się nie rymuje z modżajtą

był stąd, ale go nie znałem. prawie co wieczór grał w swoim mieszkaniu na trąbce, dźwięk odbijał się o mury podwórza, nie umiałem wskazać źródła, ale to musiało być niedaleko. starał się, słyszałem, jak w pocie czoła celował w odpowiednie częstotliwości, ciągle śliskie i nieuchwytne. repertuar miał niewielki – coś jakby Odę do radości, chyba Sinatry Strangers in the Night, znane też jako Tupot białych mew i jeszcze coś, co w ogóle nie brzmiało jak cokolwiek, bo chyba było za trudne. szybko przywiązałem się do tych koślawych dźwięków, pierwszy przynosił uśmiech, przy kolejnych – dopingowałem, na każdym zakręcie utworu – drżałem, potknięcia – przeżywałem, cieszyłem się, kiedy dwie kolejne nuty wyszły czysto. rzadko wychodziły.

innych też zauroczył. kiedy zaczynał grać, tramwaje za rogiem przystawały na baczność, ciężarne czym prędzej rodziły, kisiel tężał, robotnicy wychodzili z fabryk, kominiarze z kominów, niebo się otwierało i wypadali anieli i łamali karki wystającym kominiarzom. oczywiście, że trochę przesadzam.

nie trwało to długo: zainteresował organa i aresztowali go już po roku. patrol muzycji skuł go w dybyzator i wyprowadził z drugiej klatki. pękaty facet krył instrument w zbyt obszernych paluchach, dopiero wtedy połączyłem człowieka – z trąbką. mówili, że złamał prawo: Beethovena mogli darować, ale nie Sinatrę. postawili zarzuty: że przyczynia się do roztaczania klimatycznej aury – na szczęście, nie kultowej, to gorszy paragraf – a więc wydatnie wpływa na wartość nieruchomości, wpływając osiąga korzyści materialne (zarabiał na życie malując mieszkania przybywających w te okolice), a korzyściami nie dzieli się z potomkami wciąż świeżego kopirajtowego trupa.

wypuścili go dwa lata później. prokurator nie potrafił udowodnić tego Sinatry: żadne trzy kolejne nuty nie zgadzały się ze wzorcem. uwolniony, wrócił tu, schudł, posiwiał i już nie grał, potem zniknął, chyba się wyprowadził. za to prokurator podobno kupił trąbkę i gra w jakimś przejściu podziemnym, głównie Rotę.

kiedy byłeś bardzo mały, rodzice zapisali cię do klubu filatelistów. chcieli dla ciebie dobrze, a zresztą wszystkie dzieci zbierały wtedy znaczki i taka to była bez większej refleksji konforma. to było tak dawno; i od tak dawna ich nie zbierasz, pogubiłeś klasery, nie płacisz składek. z głowy ci się odkleiło i wypadło, aż trudno ci uwierzyć, że ktoś nadal je gromadzi albo gdzieś nalepia, że nadal kursują w ważnych sprawach, w, jak sądzisz, bezwiednych rytuałach, co jednoczyć miały ludzi. a przecież — gdy przypadkiem trafiłeś pod tamten sklep, źródło twych periodycznych ówczesnych radości, gdzie odbierałeś pakieciki z walorami — zdziwiłeś się, otóż dalej działa i prosperuje.

mówią ci — wypisz się, co im masz wisieć w rejestrze. przynajmniej nikt ci na grobie nie wykuje „zasłużony filatelista”, co śmieszne — mówią. ty odpowiadasz, że tę akurat sprawę masz w jednym z cielesnych otworów, którymi hojnie obdarzyła cię natura. a może to wcale nie obojętność i nie lenistwo przyciężkiego dupska, przyznaj się. może boisz się i ubezpieczasz. bo co, jeśli mimo zaniku papierowej korespondencji wciąż krzepki filatelizm będzie afunkcjonalnie olbrzymiał i pod pocztowym monopolem produkował coraz obfitsze i potworniej efektowne bloki i całostki, a ich płatami przykrywał kraj cały, rządzony sprawiedliwym stemplem Listonosza Wielkiego? wtedy w ząbek urwana kancera cywilna, wiesz o tym.

lęk i wątpliwość zostawiamy tobie. obojętność zastrzeżona jest nam. stawiamy przy tobie znaczek z datownikiem ostatniego dnia obiegu.

Pan Embrion był chory i leżał w bulionku, i przyszedł Minister: Jak się masz, Embrionku! Źle bardzo... trofoblast wyciągnął do niego. Minister poklepał Embrionka chorego: Mitozę masz, płodku, doprawdy fatalną, I geny wskazują ekspresję letalną. I dziwy mu śpiewa: twój ojciec i macierz Stworzyli cię scjencją - a dość byłby pacierz: I skutkiem genotyp zwinięty w kołtonek. A umrzeć nie można? zapytał Embrionek. Broń Boże! zapomnij, niemądry zarodku, Oj długo, ty, długo, poleżysz w azotku.  Tak samo się z wami, dziateczki, stać może: Od Pana Ministra uchowaj was, Boże!

– wstydu nie macie? – nie, jutro może będzie dostawa.
takich rozmów prowadzi się w kraju zbyt wiele. konsumenci pragną się najeść wstydu, lecz bez skutku szukają go dla siebie i swoich rodzin. kwitnie czarny rynek, tuzy nielegalnej zmazy tuczą się w swych paskarskich melinach, które często płoną z opuchłego nadmiaru wstydu. czy tak być musi? odpowiedź jest tylko jedna: nie!

jeszcze dziś kup swój personalny żener, zwany też małerem. dzięki niemu poczujesz się mały i żałosny, on pozwoli Ci cieszyć się swoim wstydem gdzie zechcesz i kiedy zechcesz: w zaciszu domowym, toalecie, a nawet w miejscach publicznych. podziel się tą radością ze swoimi bliskimi i przyjaciółmi.

żener możesz mieć zawsze w kieszeni. jedno kliknięcie – i starannie wymodelowana przez naszych ekspertów fala theta płynie z urządzenia prosto do Twojego mózgu wywołując nagłą falę wstydu. Twoje policzki się czerwienią, oddech przyspiesza, a Ty przed oczami masz kalejdoskop swoich najbardziej żałosnych i obciachowych zachowań (w wersji premium: także z dźwiękiem stereofonicznym). szybko przewijasz, klikasz – i wściekły szpikulec rozkosznie kłuje Cię w żołądek.

bądź mobilny, bądź niezależny, bądź żenująco nowoczesny!

pan Tomasz L. z Tomaszowa L. dzięki żenerowi uświadomił sobie, że wstyd nie umiera wraz ze świadkami żenady – dzięki naszemu produktowi może wstydzić się przyłapania na masturbacji nawet do dwudziestu lat po śmierci rodziców! co więcej, wersje junior już teraz zapewniają te doznania jego dzieciom.

nie pozwól, by rząd odebrał Ci prawo do zdrowej konfuzji. kup żener – dostępny także z kompletem kolorowych wkładów konsternujących. jego cena jest doprawdy żenująco niska.

nie kupiłeś – wstydź się, jeśli potrafisz! prawdziwy wstyd poczujesz, kiedy kupisz.

gdy mię w spleenie
trzymie – skiniesz
i nie zginę.

świnie czynię,
ślinię kpinę —
ty nie spłyniesz.

w winie, w dymie,
w streamie – minę.
ty nie miniesz.

Polacy przestali jeść i stają się coraz chudsi. To masowe zjawisko deficytu niepokoi zwłaszcza relatywistów i masarzy. Importerzy żywności przebrali się za eksporterów, ale w magazynach zaczyna już brakować soli metali ciężkich do polonizowania sprowadzonych nadwyżek.

Opozycja oskarża rząd o drożyznę spowodowaną knajacką nikczemnością i zapowiada głodówkę. Rząd nie wydaje nawet odgłosów trawiennych, ale minister Kanister daje znaki, że sprawa leży mu na wątrobie.

Poseł z partii rządzącej pragnący zachować anonimowość: – Jestem zbudowany postawą narodu. Kiedy chciałem poczęstować przygodnego Polaka bananem, ten odmówił z tak niezwykłym natężeniem godności, że groziło to… – nie kończy niecodziennym porównaniem poseł i stapia się z tłem ciemnej boazerii w korytarzu sejmowym.

Natomiast znana technolog żywienia zbiorowego, Dagma les Gres, jest załamana. – Zaproponowałam rodakom brygantynki z brukwi obryzgane breją z brukselek w sosie bretońskim podane na plastrze bryzolu. Tymczasem zgniły i zamiast godziwie zarobić, musiałam je rozdać uchodźcom.

A przecież zbliżają się Mistrzostwa i kibice będą potrzebowali energii, by dopingować naszym importowanym brojlerom. Pytanie, czy dożyją do meczu otwarcia?

St. sierż. sztab. Swaróg Kartacz-Wybuchowicz, odpowiedzialny za bezpieczeństwo imprezy, uspokaja: – Przecież niemal każdy rodzaj pożywienia może być niebezpieczną bronią, nie tylko świeży owoc, ale nawet tak niewinnie wyglądający brokuł. Pan wie, jak rażą odłamki brokuła? A pełne brzuchy grożą niebezpiecznymi mini-eksplozjami, od których popękają inwestycje – dodaje.

Psycholog społeczny prof. Majonez Kielecki stawia zdecydowaną diagnozę: – Przyczyny nie są znane. Może to zbiorowa nerwica o podłożu tantalicznym? Na pewno będziemy to badać, dostaliśmy już grant z Unii. Ale stawiam, że z głodu umrze nie więcej niż dziesięć procent populacji. To przejściowa moda, o której za parę lat nikt nie będzie pamiętał.

Zjawisko może mieć jednak poważniejsze skutki. Jak zaznacza inż. Skałosz Pumeks odpowiedzialny w ministerstwie infrastruktury za kierowanie ruchem płyt tektonicznych: – Do tej pory w kosmos poszło jakieś sto tysięcy ton, jeśli stracimy jeszcze trochę, to nacisk na skorupę ziemską stanie się zbyt mały i Polska się wypuczy. To oznacza gwałtowne ochłodzenie klimatu i rozwój przemysłu białego szaleństwa na wszystkich rubieżach. A góralska muzyka na granicy z obwodem kaliningradzkim grozi nieobliczalnymi konsekwencjami.

Stereotypowo stereoskopowa stenotypistka Stenia sterana steflonowała steki Stefanowi, stelażyście sterującemu Stegnami. „Steki?! Stearyna!” – sterroryzowawszy stertę steków Stefan stentorem stekścił Stenię. „Stegozaur!” – sterkotała Stenia.  Steki stemplem Stefana. Stenia stentegowała stepującego stewarda Steryda, stegiennego stetsona. Steryd stezauryzował sterlingi Stefana.  Stemperowany Stefan Stendbajmi, Steńka… stelefaksował. Sterczał, stelepany. Sterylniejący, stefałenowiony – stetryczał. Sterżał, stejał, stechł.

palca środkowego lewej ręki wewnętrzną skórkę lubię najbardziej obgryzać, lubię, jak potem krwawi i boli ten palec, i taki ten palec lubię dyskretnie pokazywać okolicznym osobom, licząc na współczucie, mając przy tym prawą rękę wolną do innych wobec nich działań, na przykład żeby pogłaskać. i umieram, z każdą minutą straconą i z każdą skórką obgryzioną, psuję się, jak ryba, od zębów, od głowy, chociaż takie mrożone tilapie filety nie mają głów, rodzą się acefalami i nigdy się nie psują, od razu zamarzają i maszerują sztywnymi trójkami do torebek z polietylenu. chyba mógłbym być tilapią, ale tymczasem mam głowę, twarz, ona się starzeje, marszczy i porasta skórą, co prawda nad nią wciąż infantylizują sterczące kołtuny, Keith Richards byłem tu, ale to tylko martwa tkanka, wytwór naskórka do wzmocnienia przetłuszczającej się samooceny. a czy połykając skórki uprawiam samojedztwo?

może odradzam się, uroboros, aż się po drodze wytracę i zużyję? bez obaw, masz lifetime warranty, ale pamiętaj, roczne rozliczenie na wieczne zbawienie, nim odwalisz kitę, pokaż księdzu PITę. a następnie proszę zachować deklarację aż do sądu ostatecznego, zabierasz do grobu dostępnego za zaliczeniem zero koma trzy, wtedy wiadomo, kremacja odpada, grabarz zaciera zmarzłe dłonie, na dłoniach zrogowaciałe skórki, które wieczorami przed telewizorem obgryza mu Bestia.

ale kiedy ja umieram cywilnie, na raty bez dodatkowych opłat, na szwach przetarty worek wesoło ożywionej materii podskakujący pod plandeką nieba. nie mam się czym denerwować, więc czemu. a może byśmy tak, najmilszy, wpadli na dzień do Garwolina? a ja ci nic nie odpowiadam i kciuka skórkę cierpką wcinam.

jedenastozgłoskowiec elo pig  o czymże dumasz, ty warszaski tłuku, wracając rano? w uszach pełno huku, zmącona głowa i myśli spalone, zbyt późnych wnuczek łona wygolone.  twój mózg zmartwiały, ubogi i ciasny, jeszcze kojarzy jakąś Magdę Masny. inwencja w zwojach, czujesz, że to lipa, kreacji buce ciągle mówią ci „pa”.  o, ty byś chętnie nadwerężył główki: aż mem twój zbłądzi pod blachodachówki, by mid-menażer (kręci grubsze lody) z premią w kieszeni za z lodów odchody i asystentka, co się piąć lubiła, aż przy awansie ethos pogubiła, gdy z żądz impetem wkroczą w głąb galeryj, nie wyczyniali free-wolnych breweryj, lecz w ręce brali takie tylko frukta,  co im podsunie twój zmyślny instruktaż.  to wszak marzenia. i zazdrościsz sławie tych bohaterów, co przy z pianką kawie snują swe gędźby, że nie dla debili (albo debilów, wszystko ci się myli), że takie rzeczy. a ty złą poezję wyciskasz swoją niczym Rhodes Rodezję. twa krew na kredyt - dzisiejsze bankruty - bez serc, bez ducha, apostoł poruty.

młodość mdłość dość