pani Irenka ma 87 lat, siwe loczki pod beretem i problemy z chodzeniem. często siedzi w holu kamienicy mieszczącej naszą firmę, dorabia do emerytury pomagając administracji. zagaduje przechodzących, wszyscy znają i lubią panią Irenkę. „afro, afro!” krzyczy zwykle za mną i głośno się śmieje, chociaż gdzie moim kołtunom do afro. czasem czekając na windę wymieniam z nią ogólne uwagi o pogodzie. dziś macha do mnie palcem: „chodź no pan tu, chodź”. trzyma mały kartonik. „patrz pan, jaka byłam piękna”. zdjęcie czarno-białe, w starym stylu, kobieta trzydziestoparoletnia. tej, która pokazuje, drży głos. próbuję coś bąknąć, że bardzo ładna, chociaż. „i tu jeszcze, patrz pan. noszę ostatnio, bo jakbym miała się przewrócić na ulicy, no” – to legitymacja związku łącznościowców, wystawiona w ’66, w niej zdjęcie inne, trochę późniejsze. „blond, żadne tam rudzielce brzydule, włosy miałam, o tak, do góry” pokazuje. głos się jej trochę łamie, słyszę jakieś tony ciche, a niepokojąco wysokie. „i jaka byłam piękna kiedyś, a teraz…” — czuję, że powinienem powiedzieć coś, co, co, w tym momencie ona wybucha śmiechem: „a teraz — jeszcze piękniejsza!”. tym śmiechem mnie uwalnia, mogę odejść. ona milknie, zwiesza głowę, wciąga głęboko powietrze. “miłego dnia, pani Irenko”, chowam się w windzie.

to jest symulacja 3d w czasie rzeczywistym, bierzemy pani genik, pana, o tak, i tu wkładamy, mieszamy. o-czy-wiś-cie. wszystko przechowujemy bezpiecznie. nie, nic nie mrozimy, to archaizm. tylko potencjalność potencjalności, oczywiście z kopiami zapasowymi. potem wszystko państwu wrzucę na chmurkę, sobie państwo ściągną i obejrzą spokojnie w domu. już patrzę w formularz.

oj, niestety, nie, piwnych oczu nie zrobimy, państwo oboje macie niebieskie, naszą podstawową i absolutną zasadą jest brać tylko z genów rodziców, nie dodawać, ani nie mutować. takie jest prawo, co na wejściu, to na wyjściu, że tak powiem.

tak, ja tutaj widzę, że pani ma pewną skłonność do… o, i pan też… trzaski ale na szczęście to recesywne geniki, zmienić nic nie możemy, ale, jak to mówią, nieważne, jakie geny, ważne, kto rekombinuje. a w opcji premium możemy odsiać do trzech takich złych dopasowań. a żeby wszystkie, no, to się rzadko zdarza, żeby więcej niż trzy, jest opcja platinium, ale to sporo więcej pieniążków, jeśli państwo… nie. rozumiem. nie ma problemu.

dobrze, to robimy trzy wersje. chłopiec, tak? mądry wybór! cha cha, to samo mówię przy dziewczynce. pierwszy… drugi, ups, proszę nie patrzeć, już dobrze… trzeci. bobas – słodziak! przekręcę trochę gałką, o, pięciolatek, tak będzie pewnie wyglądał. o, jaki przystojny młodzieniec. tu już dojrzały. przewidujemy wygląd zewnętrzny, ale też i typowe zachowania, możemy już aproksymować cechy psychiczne, a nawet preferencje, że tak powiem, seksualne – czy jego żona kogoś państwu nie przypomina? och, nie, wcale nie miałem pani na myśli… stateczny taki, wysoki, bardzo wykapany pan. teraz w otoczeniu ekstrapolowanych wnucząt. staruszek, a, nie, prezenter urywa po siedemdziesiątce.

a czy chłopca będzie kiedyś stać na opcję platinium? hm, wiecie państwo. to trudne. czy możemy coś zrobić … … … … myślotok urwany, szumy

widzicie, jak się uśmiecha? czy będzie szczęśliwy? tego nie gwarantujemy, ale ja myślę, że na pewno! jak to mówią, kto ma szczęście w genach, ten ma szczęście w miłości, i w ogóle.

no dobrze, to niech państwo się zastanowią. jak już państwo wybiorą, to wdrukujemy geniki w pani jajeczko. pakiet jest ważny trzy miesiące, więc nie ma pośpiechu. potem kasujemy wszystkie dane, bez śladu, tak.

co może być w tej przerwie? że w łapę brał? że jest tak zawadiacko głupi na dwa lata przed emeryturą? co sądzisz, Mieczysławie? raczej nie wprost, patrzyłem w wyciągi. sprawdzaliśmy genomy, nie widać, żeby grzebał. wszystko jedno. ciekawe, jak wyłączył myślotok. awaria w tym momencie? stary aparat. nie, że on. stara szkółka metodystyczna. medytacyjna. wiesz co, głodny już jestem. na razie zawiesimy go za uszkodzenie myślotoku. a bachor? czekaj, zerknę na genom… dobra, nie chce mi się, niech się rodzi.

Bożenie, pobożnej żniniance żwaw Breżniew nadużył leżanki. Użyźniacz łóż Breżniew, lubieżny pobieżnie, łże, że założył piżamkę.

ominąłbym miasteczko B, ale kolano zakwiliło cichutko: „zostańmy tu, proooszęęę, albo pożałujesz, złamasie”. pokuśtykałem zerkając za noclegiem i trafiłem na kwaterę „Narcyz”. „o, coś dla Mnie”, pomyślałem. drzwi otworzył czerstwy sześćdziesięciolatek z guzkiem wielkości kukułczego jaja na czole i bystro lustrującymi, niebieskimi oczkami. „z pościelą?” „mam śpiwór.” „pokój mam niegotowy.” „nie szkodzi.” „no, to z pościelą trzydzieści, jak panu odpowiada, to zapraszam”. żwawo skierował się w głąb, ja za nim, ale na schodach syknąłem, prawą nogą nie dało się wchodzić. „a wcześniej bolało?” – spytał, otwierając drzwi pokoju, a ja szybko przewinąłem w głowie „Sumatra, skuter, upadek, stopa lewa, pęknięcie, przeciążenie prawej, no i” uznawszy, że opowieść pełnymi zdaniami przekroczy potencjał percepcji gospodarza, mruknąłem coś i pozwoliłem mu mówić. „jaglanka! panie, ja-glan-ka. to najlepsze na stawy, jak bolą, albo chrupią. polskie złoto, jak to mówią nasi zielarze. trochę trzeba ugotować i działa jak nic.” „ale co, wcierać?” – spytałem głupio. „nie, no, panie, gdzie wcierać”, zaśmiał się, „jak by to miało tam w te kości i chrząstki, nie no. jeść, normalnie. bierze pan” – tu wziął w rękę szklankę ze stołu – „o tyle – gdzieś jedną trzecią i zalewa pan wodą, o tyle” – siadłem na łóżku, bo nie miałem już sił, on stał nade mną i mówił – „bo wiadomo, jaglanka bierze wodę jeden do dwóch, gryczana no i ten tego. najlepsza, mówię panu, Żydzi to jedzą i dlatego takie niby chude, ale żwawe, ha ha. i do tego, dla smaku, wie pan, daje pan, przykładowo, trochę wegety i cebulkę pokrojoną – ale nie zasmażać, bo to rakotwórcze! – i, o, można jeszcze trochę tych, no, skwarek, albo kiełbaski drobniutko skrojonej – i to pan gotuje. tylko nie na mleku! bo tam laktoza, a to też rakotwórcze!” – wytrzeszczył na mnie oczy, i nie wiem, czy to możliwe, ale guzek na jego czole wytrzeszczył się też – „bo komórki rakotwórcze się żywią laktozą, każdy ma jakieś takie komórki, ale jak pije mleko, to one od tego rosną. no i ja tak zimą jaglankę przez dwa miesiące, co drugi dzień, żeby odmiana była, i mówię panu, nic nie boli, o tu jedno” – przykucnął na lewe kolano, strzeliło – „ale poza tym nic, zupełnie. bo powiem panu, że tam” – wskazał głową telewizor – „to kłamią, oszukują, nic, te reklamy, te środki, te leki, co tam mówią, nic niewarte. tu tak ostatnio mówili w telewizji Trwam, że wszystko tam oszustwo, że oszukują dla kasy i tyle. i nawet jeden rabbi z Nowego Jorku się przyznał, że oszukują, widzi pan, jacy to oni. także, jaglanka, pan je jaglankę i będzie. a zaraz żona przyjdzie i panu tę pościel da.” – i wyszedł.

przyszła żona. żona? mogłaby być jego córką. lekko tatarskie rysy, czarne włosy związane z tyłu w krótki ogonek. prostą kreską zarysowana szczęka, figura drobna, ale bardzo zwarta, podkreślona przez troszkę zbyt krótką szyję, albo ciut zbyt szerokie ramiona. do tych czarnych włosów niebieskie oczy, co mnie tym bardziej, że może jednak córka. no, właściwie, piękna. „Mira Kubasińska” – wyrwało mi się. „słucham?” „pani jest bardzo podobna do Miry Kubasińskiej” „do kogo?” „Breakout, zespół, śpiewała tam”. po jej twarzy widziałem, że coś zadzwoniło, ale nie wiadomo czyja komórka. „nieważne” – wycofałem się, uśmiechając, ona też się uśmiechnęła, poprawiła opadający kosmyk. „to skąd pan przyszedł?” rozłożyłem mapę na kolanach i pokazałem: „z A.” pochyliła się nade mną. „ile czasu?” „osiem godzin, nienajlepiej, przez to kolano…” „no, siedem, to jest dobrze” – musnęła dłonią szlak na mapie, tuż obok mojej ręki. „to co, przynieść panu tej jaglanki?” – spytała patrząc mi w oczy. zmieszałem się – „nie no, wie pani, nie mogę się dwa miesiące kurować, jutro muszę dalej, tu mam taką Maść®, posmaruję się i” „aha, Maść®” – pokiwała głową w zamyśleniu. „tak. no, trochę głupi pan jednak jest” – spojrzała, a w tym spojrzeniu widziałem trochę kpiny, o tyle, z jedną trzecią, i trochę więcej politowania, i skierowała się do drzwi. próbowałem coś dodać, wyjaśnić, ale nie zdążyłem.

do snu ukołysała mnie litania przodków Bożego Ojczyma płynąca z głośników miejskiego kościoła. o świcie kolano mniej więcej działało. wyszedłem z „Narcyza”, nie budząc gospodarzy.

odkąd Smok dał do zrozumienia, że mniej interesuje go stan hymenów dostarczanych mu dziewcząt, a bardziej — masa mięśniowa, w naszej sekcji kulomiotek zapanował popłoch. „nie to, że się do tej pory nie bałam” — zapewniła Jedna — „ale same rozumiecie”. pozostałe rozumiały, że trzeba coś wymyślić, bo na liście płac tej historii zabrakło Rycerza.

pierwszy fortel — z koleżanką z sekcji gimnastyki artystycznej — porwaną, ogłuszoną — nie, nie kulą, młotkiem — i obłożoną płatami mięsa — nie był sukcesem. następnego dnia znaleziono ją, przegryzioną na pół i wyplutą, spoczywającą w nadal wyczuwalnej mgiełce obrzydzenia. Smok nie przepadał za wieprzowiną.

dalszych pomysłów nie było, więc Druga wpadła w histeryczną anoreksję. Trzecia dla niepoznaki stworzyła jednoosobową sekcję ping-ponga, ale Smok nie był głupi i zjadł sekcję. Czwartą zjadł Smok, Piąta wybrała emigrację we wrogim mocarstwie, Szóstą zjadł Smok, Siódma dogadała się ze Smokiem i przyprowadziła mu Ósmą, Dziewiąta wymalowała transparent, który też Smokowi smakował, Dziesiąta poszła studiować filozofię. w ten sposób sekcja kulomiotek w naszym klubie została rozwiązana.

pozostała tylko Jedna. ukryta w piwnicznej, wilgotnej izbie, ćwiczyła pchnięcia i kultywowała tkankę. czekała cierpliwie, aż się zestarzała, a Smok z nią. zwiędła, jej mięśnie straciły walory, on stracił zęby. kiedy w końcu zdechł, spaliliśmy ją na stosie, jak zwykłą czarownicę, którą przecież była, bo w jaki inny sposób przeżyłaby Smoka.

chciałem zrobić rysunek o granicy między Dobrem a Złem. takiej normalnej granicy, ze szlabanami, celnikami w budkach, deklaracjami, zwrotami VATu, rachunkami sumienia przy bagażnikach pełnych Afgańczyków pełnych opium, strażą graniczną w wieżyczkach, węszącymi psami, pasami ziemi zaoranymi jak grzebieniem, drobnym przemytem, deportacjami, paszportami, wizami, małymi przygranicznymi ruchami, tanimi papierosami, emigracjami, imigracjami, uranu detektorami, wyjazdami na saksy z nadpsutymi w skajowej walizce kiełbasami. albo właśnie bez szlabanów, bez paszportów, z gładkim, niekłopotliwym się przemieszczaniem z jednego obszaru do drugiego, szengenizacją Dobra i Zła, i z billboardami “żegnajcie” po jednej stronie, a “porzućcie nadzieję” po drugiej, albo z innymi – “zbawimy was” po jednej, “zabawimy” po drugiej, a może “zwabimy”, bo nie zdążyłem doczytać. albo o zmienności granicy wytyczonej na zbyt rwącej rzece i niekończących się ustaleniach między resortami po obu stronach, żeby w końcu, raz na zawsze, jakoś tę poszarpaną granicę określić i unormować.

i nawet prawie narysowałem ten obrazek i był tam samochód, ktoś z niego rzucał uwagę w dymku spalin, i była granica i droga i drzewa i krzaki i pośród tych krzaków był taki malutki myśliwy, który siedząc po stronie Dobra mierzył do jeszcze mniejszego zająca kicającego po stronie Zła i myślę, że ten kicający zając nie mógł być taki do końca zły, chociaż miał pecha kicać po niewłaściwej stronie, ale przecież bardzo niedaleko od tej granicy, bo w sumie w zasięgu wzroku myśliwego i mojego, ograniczonego rozmiarami i skalą obrazka, no więc ten zając nie zasługiwał na tak bezlitosną egzekucję, jaką szykował mu dobry myśliwy, może nie taki znowu bardzo dobry, skoro też blisko granicy, którą potem na mocy umów bilateralnych przekroczyłby sięgając po truchełko. i tu obrazek utknął: po prostu nie mogłem dokończyć tej sceny. musiałem pozostawić ich zastygłych w tym nierozstrzygniętym kicaniu i mierzeniu, zahipnotyzowanych sobą, oczekujących na swoją nemezis – niedźwiedzia, pograniczników albo nadelokwentnego etyka z brzytwą zbierającego poziomki, tu słodsze, bo z uchodźców wzrosły krwi.

Piosenka pracownika agencji reklamowej  Najmilsze są te kampanie, co dają utrzymanie. Czemu promuję chłam? Bo na to budżet mam. Zaśmiecę parę główek, wyświechtam kilka słówek, lecz tego klient chce i rośnie PKB.  Tu pieszczę uszko dżingla wybuszki em, tam pstry billboardzik target już korci. Pimpuję branda, z flasha girlanda, na amfie spoty... Brzydzę się? Co ty, skoro uiszczą gratyfikację, dola kurwiszcza ma bytu rację.  Najmilsze są te kampanie, co dają utrzymanie. Gdybyś zlecenie miał - mam japko c i v. Wzlatuję po godzinach w oparach i mnie spina, że jakieś byle putto ma siedem pięćset brutto. śpiewać do melodii "Najmilsze są drobne panie" duetu Przybora - Wasowski

tak. Ziemia jest płaską kromką z boskiego Chleba, nie ma wątpliwości. są na to liczne dowody. a najważniejszy dowód jest taki, że Prorok nasz, zwiedziony przez kulistów, dotarł na sam jej kraniuszek i tam zachwycił się pięknem tego, co zobaczył, i został podstępem zepchnięty poza krawędź, i spadł, i poturbował się, i Umarł. a przecież, gdyby Ziemia była kulą, to nie spadłby i głosiłby dalej wśród nas piękno jej Płaszczyzny. i nie jest prawdą, że stał wtedy na balustradzie pałacowego krużganka. i łgarstwem obrzydłym jest, że pił okowitę.

a przecież jasne jest dla każdego, kto ma oczy otwarte, że globus jest zdradą. bo nasi wrogowie są na nim nie tylko po lewej i po prawej; ale na dodatek, ten, co po lewej, może nas znienacka sięgnąć i z prawej, a ten, co po prawej, chwyta nas i z lewej. a nawet więcej, bo ten co już jest i po lewej i po prawej, zagląda nam znów z lewej, powtórnie, jako i ten, co jest i po prawej i po lewej, łapska długie wyciąga jeszcze raz z prawej. zaprawdę, czy trzeba mówić dalej?

i obłowiły się te gnidy na zdradzieckich globusach i nie dość, że kapie im mamona od wrogów naszych, to jeszcze sprzedają je z tłustym zyskiem i puchną im kabzy. a Prawdę naszą ubogą płaską a bolesną sekują i cenzurują, i zabraniają głosić. a najgorszy z nich, gnida gnidarum, zwący się Mercator (znaczy — Kupiec, znaczy — wiadomo kto) sprytnie przełożył tego ich globusa na płaszczyznę i sprzedaje swoje nędzne plany, mamiąc i myląc naszych Wiernych.

nasza Prawda przetrwa, to pewne. wbrew wrogom naszym zachowamy odwieczne płaskie Wartości. nawet jeśli będziemy jedyni, nawet jeśli wszyscy sąsiedzi bezpowrotnie się uwypuklą, my pozostaniemy Płascy. i rozliczymy globuśników przeklętych z tego, jak się napaśli na kłamstwie. a zdrajców spośród nich najgorszych i Proroka naszego morderców postawimy pod czymś płaskim, a potem czymś kulistym poczęstujemy ich spocone potylice.

Sprawa drugiej nitki warszawskiego metra wzbudza ogromne emocje u mieszkańców stolicy, Polski a nawet całego świata. Przedsięwzięcie to nie ma precedensu, ponieważ nikt jeszcze nie zbudował drugiej linii metra w Warszawie.

Wiadomo już, że nowy tunel będzie dość krótki (- Bo nie chcemy wpaść w długi – żartuje inż. Urban Miejski) i dotrze tylko do niektórych dzielnic. – Tunel to nie gumka w majtkach pana żony – ponownie żartuje inż. Miejski. – Nie rozciągniemy go, bo niestety szybko pęka. To wina delikatnych prefabrykatów z gumki myszki – wyjaśnia już serio. W tej sytuacji w magistracie powstaje projekt koncepcji, by tunel okresowo przeciągać raz w jedną, raz w drugą stronę. – W ten sposób wszyscy będą zadowoleni – mówi specjalista St. Arszy. – Mieszkańcy dzielnic zachodnich będą docierać do centrum w dni parzyste, a wschodnich w nieparzyste. A być może na odwrót, ale tym zagadnieniem zajmuje się zespół specjalnie zaproszonych dżdżownic z Banku Światowego.

Mechanizm przesuwania tunelu został opracowany przez doktorantów z Politechniki Warszawskiej. – Tunel będzie zasysany przez mieszkańców odpowiedniej dzielnicy, którzy na dany znak będą wyciągać płucami powietrze z dziury w ziemi – wyjaśnia mgr inż. Albert Bariera-Potencjału – Stosujemy tę metodę z powodzeniem przy udrożnianiu tętnic wieńcowych naszego promotora, dzięki czemu do tej pory miał tylko dwa zawały i możemy go rozmrażać na seminaria. Można jej śmiało użyć w naszym metrze – dodaje.

Opozycja swoim zwyczajem stara się rzucać kłody pod nogi ciężko i sumiennie pracującej ekipy magistratu. Szef klubu opozycji zadał pytanie, czy takie zasysanie nie grozi dekompresją znajdujących się w metrze pasażerów, co może skutkować znacznymi kosztami usuwania tkanek ze ścian wagonów. Rzecznik urzędu miasta odpowiedział mu jednak, że jest w błędzie, co ostatecznie zamknęło usta temu nikczemnemu człowieczkowi.

Jak się niedawno okazało, linie metra przecinając się stworzą znak krzyża. To niebywała koincydencja i cudowny znak dla naszego miasta, jednakże opozycja szuka dziury w całym: – Czy aby nie jest to ostrzeżenie dla obecnie rządzącej ekipy? – pytał rzecznik klubu opozycji, Alfons Nielucki. – No i taka świętość musi znaleźć się w bardziej godnym miejscu, na przykład przy Krakowskim Przedmieściu. Wytyczoną przez komunistów pierwszą nitkę trzeba by przesunąć o kilometr w prawo. Ale na to chyba znalazłyby się środki, choćby z budżetu żłobków – zaznaczył. Na szczęście już następnego dnia okazał się znanym pedofilem.

Osobnym problemem jest czas. Do Euro został niewiele ponad rok i może się okazać, że kibole z całej Europy zobaczą tylko rozkopane miasto. Byłby to straszliwy wstyd i musielibyśmy się płonić albo umrzeć. Miasto pomyślało także o tym i planuje dostarczyć odpowiednie chłodziwo do twarzy mieszkańców. Ponadto realizowany jest scenariusz zapasowy, w którym tunel położy się na ziemi, a środkiem pobiegną urzędnicy ucharakteryzowani na wagoniki. – Wszystko przewidzieliśmy – uspokaja rzecznik magistratu – przygotowaliśmy nawet dożołądkowe kapsułki z głosem Ksawerego Jasieńskiego.

mrówki, mrówki. nie, mniejsze jednak, mszyce może, czarne i malutkie. krążą, suną, przebierają nóżkami. liczne. główna ich cecha: chcą. daj nam. pieniędzy. dużo pieniędzy. twoich. ale lepiej daj tłustesłodkie.

widzę ich z wysoka, stoję tu w umownym luksusie zamknięty przez te mrówki i przez te mszyce, bo mam im dostarczać. karmić: słodkim, tłustym, łatwym, głupim i umiarkowanie gołym, za co chętnie zapłacą.

moja sekretarka też przypomina mrówkę. kiedy wchodzi z naręczem papierów, w tych okularach i dziwnej fryzurze nad czółkiem, zaaferowana i konkretna. mrówka. a może mszyca. ciekawe, co, kogo, przyswaja wieczorami. czy tłustesłodkie, jak wszyscy.

i gdyby zachciało mi się zbuntować, i dawać im smaki bardziej subtelne, a mniej słodkie, mniej tłuste, to odsuną się, pójdą gdzie indziej, a ja szybko wyląduję wśród nich, wśród tych mszyc. i będę musiał polubić tłustesłodkie.

a więc muszę dostarczać to, czego nienawidzę, żeby móc tego nie konsumować. autoalergiczna królowa-matka ze szczodrym odwłokiem. nie będzie happy endów. mszyc nie da się bezkarnie wytruć, tłustesłodkie forever.

analitycy ministerstwa zrewidowali swoje prognozy i podają, że w 2011 wszechświat zamiast, jak wcześniej zakładano, urosnąć, może skurczyć się o zero koma trzy procenta. bieżące dane są gorsze od oczekiwań i jest to bardzo zła wiadomość dla wielu karłów. deweloperzy będą zmuszeni sprzedawać ukończone w tym roku apartamenty jako przytulne kawalerki z miłym widokiem na jeszcze ciaśniej orbitujących sąsiadów. co prawda, bliżej będzie z miasta do miasta, ale niestety mniejszym samochodem. pianka na latte będzie mniej puszysta, stopa zmaleje, ale buty będą piły więcej. coraz chudszy wielbłąd będzie się przeciskał przez coraz ciaśniejsze ucha, wiele URLi zostanie skróconych, a także penisów. nową płytę wyda maleńczuk. obniżą się pułapy i zmniejszą politycy, a kilku nawet całkiem zniknie. znów nie będzie czym zatkać czarnych dziur, a dzisiejsze długi spłacać będą nasze zarodki, teraz jeszcze bardziej maciupcie i przez to bardziej kochane. urzędnicy dodają off-the-record, że konieczna będzie dieta, dość tycia.

analitycy widzą jednak szansę na odwrócenie tego negatywnego trendu już w trzecim kwartale. dużo zależy od dynamiki nadymania osób zatrudnionych w sektorze open-space oraz pompowania materii w pompony, modne w przyszłym sezonie. to wszystko nasza wina, więc, żeby nie wstydzić się przed sąsiednimi wszechświatami, musimy się bardziej postarać, gdyż grozi nam największy skurcz od wielkiego wybuchu w latach trzydziestych.

(bo najlepszą obroną jest atak)
naciśnij B, aby przesyłki awizowane
każda przesyłka jest inna i osobna. każdej przypisany jest inny zestaw druczków.
humanizm i indywidualizacja przesyłki.
czytelnie imię i nazwisko, data, podpis
przesyłki podzielone są na stosiki, korytka, szufladki
pocztowa pani uwija się, biega, skacze, grzebie w stosikach
nie może znaleźć!
w panice wpada na zaplecze.
co tam robi? nie wiemy.
Ilona? pan nie jest Ilona. kto to jest dla pana? to moja suczka. aha. proszę wpisać stopień pokrewieństwa.
jakaś niewyrozumiała klientka huknie, że czas czas
wtedy przybiega druga pani i z werwą wspomaga pierwszą, lekko zarumienioną z przejęcia
ofiarnie szuka listu, który trzymam już w rękach.
w różowym korytku, Janinko
wszyscy pragną być potrzebni
listonosze nie noszą już listów, tylko zawiadomienia – przyjdź do nas, przyjdź, daj nam zajęcie, zmęcz nas
i kiedyś komuś zalęgnie się myśl, że szukając tego zajęcia, można przecież — kreować przesyłki.
szanowny panie, zawiadamiamy, pakujemy, śliną zalepiamy, stemplujemy i mniemy (żeby profesjonalnie, jak z listonosiej torby, wyglądało), że jesteśmy niezbędni.
to jest, panie prezesie, strzał w okienko.
adresat nieobecny. poszedł na pocztę.

Pewnego razu Czerwony Kapturek miała zanieść koszyk z flaszą wina i plackiem dla Czerwonego Kapturka, przygotowany przez Czerwonego Kapturka. „Tylko uważaj, Czerwony Kapturku” – powiedziała Czerwony Kapturek – „Kiedy będziesz szła przez las, możesz spotkać Czerwonego Kapturka, która jest bardzo groźna i może cię zjeść!”. „Dobrze, Czerwony Kapturku” – powiedziała Czerwony Kapturek, zabrała koszyk i udała się w drogę do Czerwonego Kapturka. Szła sobie przez las podśpiewując, aż tu nagle zza krzaków wyskoczyła Czerwony Kapturek. „Dokąd idziesz, Czerwony Kapturku?” – groźnie błysnęła okiem Czerwony Kapturek. „Do Czerwonego Kapturka, co mieszka za lasem” – odrzekła rezolutna jak zawsze Czerwony Kapturek. „Ha!” – odpowiedziała Czerwony Kapturek i pognała w las, wprost do domku Czerwonego Kapturka, gdzie natychmiast go pożarła. Czerwony Kapturek tymczasem raźno pomaszerowała do domku Czerwonego Kapturka. Weszła do środka i zobaczyła, że w łóżku pod kołdrą leży Czerwony Kapturek. Ale jakaś odmieniona! „Czerwony Kapturku, czemu masz takie wielkie…” – zdążyła powiedzieć Czerwony Kapturek, bo wtem w drzwiach stanął Gajowy, cały czerwony chyba ze złości, krzycząc, że to wyjątkowo idiotyczna bajka i zarządził zabawę w Kolejarza.

halo? no witam. właśnie skończyłam.
jego już nie ma. nie no, to jasne…
w sensie? no co ty, teraz nie zasnę.
tak, jak mówiłeś, ręce umyłam.

dokładnie! słuchaj… mhm, ukryłam…
że będą szukać? skąd im wytrzasnę?
pomyślą, że sam… życie miał własne.
dobra, ci mówię, w końcu odżyłam.

będzie, co będzie — nie będzie draki…
coś mi przerywa… o, dobrze teraz…
mówię, że będzie… jasna cholera!

nie mogę mówić, facet tu jakiś…
no, no… no, no, no… no, to się zbieraj.
weź ług i szczypce. to pa, buziaki!

Wielkimi krokami nadchodzi pierwsza wielka impreza w naszym kraju – Euro 2012. Im bliżej do turnieju, tym bardziej wszyscy drżą na myśl, jakie wrażenia wywiozą z Warszawy kibice i czy jest choć cień szansy, że nie będą się z nas śmiać.

Problemem wskazywanym przez wszystkich jest chaotyczne centrum miasta, pani Prezydent zleciła więc Wydziałowi X znalezienie odpowiedniego rozwiązania. Jak mówi szef Wydziału, Bogusław Klinendnit, planowany jest zakup serii taktycznych ładunków jądrowych, które będą odpalane w centrum stolicy w momencie przybycia większych grup kibiców. – Osiągniemy kilka korzyści: kibice oślepiani wybuchami nie będą patrzeć w stronę centrum, odpady popromienne i same eksplozje zniechęcą ich do przebywania w okolicy, a ci, którzy się tam jednak jakoś dostaną, na pewno nie wrócą do domów z fatalnymi wrażeniami – uspokaja pan Bogusław i dodaje: – A na koniec imprezy centrum będzie wreszcie oczyszczone.

Bardzo istotne jest takie kierowanie ruchem kibiców, aby nie dostrzegli innych wstydliwych mankamentów miasta, na przykład niedokończonych inwestycji. Ruch kolumn kibiców po najpiękniejszych buspasach (głównie do i z lotniskowca) sterowany będzie przez policję konną wyposażoną w przecudnej urody granatniki, ale nie wszystko da się ominąć. Ratusz przewiduje znaczne kwoty na zamaskowanie niedokończonych budynków i wykopów za pomocą stosownie powiększonych reprodukcji słynnych polskich malarzy (w niektórych wypadkach możliwe będzie zastosowanie oryginałów). – Nie tylko zasłonimy to, co wstydliwe, ale też z dumą podkreślimy to, co wartościowe – cieszy się jak dziecko Bogusław Proper z Wydziału Upiększania. – Naprawdę nie musimy mieć kompleksów, nasze malarstwo spokojnie może wisieć w toalecie niejednego europejskiego domu – dodaje.

Wielu inwestycji komunikacyjnych nie uda się zakończyć, miasto planuje więc ukrasić przynajmniej te ulice, które będą w użytku w trakcie imprezy. – Planujemy uporządkować kwestię znaków drogowych – mówi Bogusław Ostrzegawczy z Wydziału Dróg. – Chcemy poustawiać wszystkie znaki według kolorów i rozmiarów, a znaki poziome ułożyć w estetyczne wzory. Osiągniemy w ten sposób znaczny uzysk na uestetycznieniu miasta, a kibice zmuszeni do większej uwagi na drodze nie będą zerkać na otoczenie – uzupełnia pan Bogusław.

O skandalicznym nieporządku w naszych sieciach komputerowych wiemy wszyscy. Impreza w dużej mierze toczyć się będzie w sieci, komentatorzy i zwykli widzowie będą sycić świat swoimi myślami od przysłowiowego pierwszego gwizdka sędziego, nie wolno więc dopuścić do kompromitacji. Bogusław Przemo z Wydziału Sumy Kontrolnej zdradza nam pierwsze detale planowanych działań: – Nie może być tak, że jedynki i zera przeplatają się bez ładu i składu. Nasi informatycy będą wiązać jedynki w pęczki i tak je przesyłać. Każdy ciąg jedynek będzie kończony dwójką, dla lepszej orientacji odbiorcy. Zer nie będziemy przesyłać, bo po co przesyłać nic – śmieje się pan Bogusław. – Dołożymy wszelkich starań, by komunikacja internetowa nie przyniosła wstydu Warszawie – zaznacza na koniec.

Co jednak z tymi, którzy mimo wszystko nie będą potrafili pozbyć się poczucia zażenowania? Bogusław Wyparło, psycholog miejski, uspokaja: – Wstyd jest dobry. Nie trzeba się wstydzić wstydu. Żenada jest niezbywalnym elementem naszej natury, zabijanie jest w sobie to zabijanie części każdego z nas. Tej części, z której także powinniśmy umieć czerpać dumę. Oczywiście, Ratusz zdaje sobie sprawę z tego, że nie każdy będzie umiał sobie poradzić, planuje więc stworzyć kryzysowy zespół psychologów, którzy w trakcie imprezy świadczyć będą nieodpłatnie usługę masażu rozluźniającego w klubie Merylin.

Jeśli wszystkie te plany faktycznie uda się wprowadzić w życie, nasze miasto będzie świetnie przygotowane do mistrzostw. Reszta w nogach naszych piłkarzy. Trzymamy kciuki!