Moje miasto się domyka. Uszczelnia. Pośpiesznie chowa istotne treści przed moim ciekawskim okiem.

To były dawne czasy, gdy podwórkami, drogami alternatywnymi mogłem przemierzać warszawskie Śródmieście. Teraz pozostały tylko szczelne kamienne koryta, stalą i drewnem zamkniętych bram regulujące moją ścieżkę. Politura, elegancka witryna, gigantyczna plandeka reklamowa – na to mogę popatrzeć, ale to, co naprawdę ciekawe, bebechy i treść nie do końca przetrawioną – głęboko skrywa się w próżniowo zapakowanych podwórzach, dostępnych tylko dla uprawnionych. Możliwe są tylko dwa kierunki – w przód i w tył – lewo lub prawo dopiero na najbliższej przecznicy. Dzielni powstańcy mogli uciekać podwórzami przed złymi Niemcami – bo były im znane – i były otwarte. Mnie hipotetyczny Niemiec zastrzeliłby, zanim ubiegłbym pięćdziesiąt metrów, odbijając się od domofonu do domofonu… Inne miasta lubię zwiedzać oglądając je właśnie od tych bebechów, z odpicowanych bulwarów zbaczając w to, co wstydliwie zakryte. W Warszawie coraz mniej jest takich miejsc, centrum – i tak niewielkie jak na europejską stolicę – staje się nudną siatką kilkudziesięciu ulic. Obchodząc czworokąt Hoża – Poznańska – Wilcza – Emilii Plater mogłem zajrzeć do dwóch, może trzech bram. W jednej był rozbebeszony domofon… a reszta…

miasto1sm.jpg

Ludzie chcą czuć się bezpiecznie, ich prawo. Można powtarzać do znudzenia, że dwadzieścia lat temu równie łatwo (albo trudno) jak dziś można było zarobić w mordę, tyle że nie pokazywano tego na co dzień w Dzienniku Telewizyjnym. Można pokazywać statystyki, że najwięcej przemocy i morderstw zdarza się wśród najbliższych, przed którymi żaden wideofon nie obroni. A czy włamań jest więcej? Nie wiem. Ludzie czują zagrożenie – a przecież wiadomo, że nie to jest ważne, co jest, ale to, co się wydaje… Trudno kogokolwiek winić za to, że świat przeżywany jest dla człowieka ważniejszy, niż ten obiektywny. A więc pozostaje mi chyba tylko pogodzić się z tym, że podwórza będę coraz częściej podglądał przez szpary i dziury, poruszając się karnie po nielicznych niesprywatyzowanych ścieżkach, albo po centrach handlowych, zastępujących samo miasto, zarastających je jak nieubłaganie namnażająca się tkanka.

miasto2sm.jpg

Pozostał jeszcze Prawy Brzeg. Wciąż przypomina to, co pozostało w mojej głowie z Brackiej, Hożej czy Rutkowskiego – ups, Chmielnej – sprzed iluś tam lat. Przenosząc się o tę parę kilometrów na wschód teleportuję się równocześnie o dwadzieścia lat wstecz. Jasne, nie chciałbym tam żyć, mieszkańcy też pewnie by to chętnie zmienili. A jednak… No więc zaglądam – póki mogę. Pewnie już niedługo…

miasto3sm.jpg

I jeszcze obrazek z samego epicentrum, 8 w skali Richtera miary stołeczności – z tyłów Alej Jerozolimskich i Kruczej. Tam wciąż można wejść i przywitać się z lokalnymi białymi damami, krążącymi po wymarłych, częściowo zawalonych oficynach:

miasto4sm.jpg

 8 
  1. temat istotny. jak bardzo przestrzen miejska z otwartej – zmienia sie w mini getta.
    a kamnienica w alejach – dla mnie to kosmos. ta pani, kot i ptaszek w klatce – unikat. myslalam, ze juz to zburzyli.

    1
  2. jak zwykle niebywałe zdjęcie z okolic, które wydawało mi się, że znam na pamięć

    2
  3. makowski
    3
  4. zgadzam sie w całej rozciągłości :)
    Niepokojące w kwestii mini gett jest wyparcie krytyki i zastrzeźeń z potocznej świadomości; ogół zdaje się kompletnie nie dostrzegać zagrożenia

    4
  5. anusza

    też mi będzie brakowało tych pięknych nocnych ballad powstałych pod wpływem furor spiritus, tych pełnych poetyckości młodzieńców dających upust swojemu gniewowi pod moim oknem, tych malowniczych starców w sposób niezakłócony ograniczeniami bezdusznego kapitalizmu oddających się załatwianiu naturalnych potrzeb na moich schodach, tego swojskiego zapachu psiego gówna, który unosi się nad podwórkiem w letnie popołudnia, śladów po dowodach miłości romantycznej a rozważnej…
    precz z gettami!

    5
  6. wiesz, Anusza – jasne, to nie jest takie proste. nie wszystkie getta są nieprzyjazne; nie zawsze otwarte miasto jest romantyczne.
    mieszkałem kilka lat w zamkniętym osiedlu, teraz od kilku lat znów mieszkam w otwartym mieście (choć: klatki jednak broni domofon).
    tam nawet kłaniałem się kilku zidentyfikowanym sąsiadom; a tu — owszem, jest trochę żulii. ani tam nie było całkiem beznadziejnie, ani tu nie jest cudownie.
    cóż, wychowałem się w środku wielkiego miasta i lubię je. no więc — co kto lubi.
    chociaż nie: nie, co kto lubi. drobny kłopot z mieszkańcami gett polega na ich złudzeniu, że rozwiązują jakiś problem; mylą się bardzo — rozwiązanie jest pozorne. dalej się boją. i o tym chyba jest ten tekst sprzed (prawie dokładnie) 4 lat.

    6
  7. dlatego między innymi cenię sobie grochów i pragę w ogóle. (ale najbardziej grochów, ale to też z innych, bliżej niesprecyzowanych powodów). jak mieszkałam na ursynowie, to musiałam się kryć przed pitbulami, które wieczorami biegały luzem po osiedlu, bo przecież pora spaceru. ale nie miałam się gdzie skryć, bo przecież na ursynowie nie ma nawet takiej instytucji, jak ‘brama’. nie mówiąc już o otwartej bramie. jak mnie z kolei pies wziął i pogryzł to tylko w wyniku pojawienia się obsesji zamykania (bram i furtek, utrudniających ucieczkę z zamkniętych osiedli). tak że ten. jak mnie na pradze chcieli skroić z komórki, to wytłumaczyłam, że to nie jest najlepszy pomysł, ponieważ jestem biedną studentką. spotkałam się ze zrozumieniem. i zostałam poczęstowana papierosem. i tak dalej i tak dalej. gdyby Foucault dożył, to pewnie po historii seksualności, historii szaleństwa i historii więziennictwa napisałby historię zamykania miast – zamieniania się miast w filmowe dekoracje.

    7
  8. podzielam, żałuję, przemierzam, pozdrawiam.

    8

co Ty powiesz

filtr antyspamowy jest nierychliwy. wiem o tym.