muszę w końcu coś wyznać. w głebi duszy zawsze byłem człowiekiem. i nie przypadkiem mówię do was po polsku.

moi żywi się dziś postarali

W obecnych czasach wszyscy wokół zastanawiają się, co zrobić, by ich pieniądze były bezpieczne. Postanowiłem podzielić się swoimi doświadczeniami, aby pomóc wszystkim bliźnim wypatrującym w drżeniu niepewnego jutra. Oto kilka sprawdzonych rad, które skutecznie zabezpieczą Twoje pieniądze.

  • Chroń pieniądze przed nornicami. Czasem wystarczy zwykła kartka: „tu nie ma nic wartościowego” i nornica odchodzi jak niepyszna. Powiedzmy to jednak otwarcie, nie wszystkie nornice potrafią czytać. Kupujemy więc misia, któremu nagrywamy w brzuch odpowiednią formułę, po czym kładziemy w miejscu, w którym trzymamy pieniądze, w taki sposób, by przechodząca nornica trąciła go i uruchomiła mechanizm głosowy. To metoda stuprocentowo skuteczna, nie stwierdzono, by nornice zabrały stosującym misia choćby złotówkę.
  • Nie kładź pieniędzy przed lustrem. Niektórzy wierzą w wyjątkowo głupi i niebezpieczny zabobon, iż pieniądze położone przed lustrem mają tendencję do pomnażania się. Jest dokładnie odwrotnie! Lustro tworząc zgubne symetrie generuje wyjątkowo niekorzystne pole energetyczne, bardzo źle oddziałujące na wartość pieniądza. Pani E.K. z Nowego Sącza położyła wieczorem stosik banknotów PLN przed lustrem w swojej sypialni (lustro w sypialni!), a następnego dnia rano znalazła kupkę takich samych nominałów, ale w rupiach indyjskich.
  • Jeśli spotkasz żebraka, kopnij go. Nie do końca wiadomo, czy to pomoże, ale na pewno nie zaszkodzi.
  • Nie perfumuj banknotów. Idiotyzmem jest wierzyć, że postacie na polskich banknotach lubią przebywać w fiołkowo-lawendowej atmosferze. Przecież wszyscy są mężczyznami! i to staroświeckimi. Zaczadzeni intensywnym zapachem mogą sobie pójść denominując Twoje banknoty do zera. Lepsze skutki przynosi wcieranie w nich niedźwiedziego sadła i polewanie miodem pitnym, trzeba jednak pamiętać, że to przyciąga nornice.
  • Jeśli spłacasz kredyt, nie trzymaj umowy kredytowej w szufladzie. Raczej rozwieś ją na suszarce, pod którą umieść kilka solidnie dymiących kadzidełek opiumowych. Możesz też przy pomocy korektora usunąć z umowy kilka zer (ale nie za dużo, bo wszyscy się zorientują). Tak skołowana umowa jest bardzo dobrą podstawą, aby od banku żądać zmniejszonych rat oraz markowej bielizny, o której w następnym punkcie.
  • Przechowuj pieniądze tylko w markowej bieliźnie oraz w pudełkach po dobrych butach. Jeśli zwykle nie nosisz takiej bielizny ani butów, warto zainwestować choćby po to, by zapewnić Twoim pieniądzom komfortowe lokum. Ważna uwaga: jeśli jesteś mężczyzną, za żadne skarby nie kupuj bielizny damskiej – mężowie na banknotach, miłujący starożytne cnoty, bardzo nie lubią przebierańców i pedziów.
  • a wiesz że w anglii byłabyś bi? no nie, poziom żartów staje się żenujący. on ci to napisał?

    a grawitacja, chuju?

    puszkę czy słoiczek

    to powinno ich zmylić

    skuś się, to tylko ZŁ 0,00. jesteśmy bezinteresowni.

    nigdy się nie kończy

    nie żyje.

    tak się czasem zdarza.

    zbieram to w sobie i przetrawiam. niespodziewanie napotykając myśli, których nie chcielibyście tu czytać. ani ja nie chciałbym ich zapisywać.

    ojciec do pewnego momentu śledził vontrompkę. czasem irytowało go to, co robię, któregoś razu (przy okazji n-tej żałoby narodowej) wkurzyło na tyle mocno, że postanowił już nie zaglądać. i chyba nie zaglądał.

    nie lubił mojego szwendania się po świecie. nie mógł zrozumieć, co mnie ciągnie do tego syfu i malarii – a jeśli już ciągnie, to czemu nie wykupię sobie wycieczki zorganizowanej.

    do tych wątków jakoś pasuje obrazek, który rysowałem tuż przed, ale nie wykończyłem i nie zdążyłem zamieścić. intuicja?… miło byłoby wierzyć, że ojciec gdzieś tam na górze wykupuje sobie jakąś egzotyczną wycieczkę. miło. byłoby. wierzyć.

    w święta jadę na wczasy do piekła

    to nie jest blog osobisty, czasem jednak życie przecina się z tym bazgraniem. celem nieskładania wieńców komentarze są wyłączone.

    Autobus linii nieparzystej, umiarkowany tłok pobiurowy. Stoję w przegubie, miotany sprzecznymi przyśpieszeniami próbuję czytać o bezradności liberałów. Po skosie dwóch na oko trzynastolatków, jeden w czapce, przechodzący mutację, drugi, blondynek, jeszcze przed. Po lewej zakonnica, halo siwych włosów wokół welonu, duże okulary, na dłoni srebrna obrączka. Chłopiec w czapce do blondynka, głośno: „A wiesz co to jest fisting?”. Blondynek milczy, nie wie, za to ja już wiem, że nie poczytam. „Tak jak fingering, ale…” tu nastąpił gest ręką, który wychwyciłem tylko kątem oka znad książki. „Ściągnąłem taki film, no i to było mocne. On jej…” – chłopiec pokazuje pięść i podwija rękaw – „tak dotąd. I to chyba było trudne. Dla obojga. No z emula normalnie ściągnąłem”. Blondynek milczy, patrzy pod nogi. Zakonnica wykonuje gest, jakby chciała zatkać sobie uszy, ale tylko poprawia welon. Słyszę dalszy ciąg: „Udowodniono naukowo, że kobieta ma szesnaście razy silniejszy orgazm niż mężczyzna. A u świni orgazm trwa pół godziny”. „Chcę być świnią i kobietą” – mówi cicho blondynek. „A ja chcę mieć ajfona, a nie to badziewie” – ten w czapce wyciąga komórkę. Wysiadają. Zakonnica wyjmuje różaniec. A ja wracam do mojej bezradności.

    balonik

    heil deo

    no shit

    Za górami, za lasami było sobie królestwo, w którym lud żył szczęśliwy, złoto płynęło wartko, a seks był łatwo dostępny. Król panował tam dobrotliwy i tak nieudolny, że nie umiał niczego popsuć, lud zaś przepędzał czas szukając okazji do łatwego zarobienia szybkiej fortuny. Wszyscy dumni byli z tamtejszej krzepiącej wieprzowiny, z której królestwo znane było w sąsiednich krainach. Pomyślność ta udziałem ludu była od niedawna: spłynęła na krainę niewiele lat wcześniej, gdy zdechł stary smok, gwałcący i pożerający większość świń i dziewic rodzących się w królestwie.

    Uważny obserwator dostrzegał jednak, że dostatek i szczęście jeno powierzchownie błyskały. Wieprzowiny było pod dostatkiem (dziewic też), cóż, gdy ludek głębszych rozkoszy pragnął. Wielu chciało na tym skorzystać, brak ów zapełniając. Kupcy opłacali więc trubadurów, by ci po jarmarkach śpiewając o miłości, imiona swych dobroczyńców rozsławiali, w canzony je wplatając. Kołodzieje i bednarze rekwizyty fundowali trefnisiom, by swoim produktom splendoru sztuki dodawać. Niestety, artyści tamtejsi nie dorównywali sławą wieprzowinie. Trubadurzy niemożebnie fałszując obrywali nierzadko zgniłym ziemniakiem, trefnisie, gubiąc pointy, wygwizdywani byli ze sceny. Wszelako okazało się, że taki obrót rzeczy nie ma znaczenia, wszak złoto płynęło z rąk do rąk szerokim strumieniem. Tyle tylko, że lud nieco się nudził.

    Żył w tym królestwie dzielny szewczyk, tak dzielny, że z łatwością mógłby zabić smoka, gdyby tylko ów smok jeszcze żył. Ponieważ z racji zbyt późnego urodzenia zabrakło mu możności wykazania się swą dzielnością, chcąc nie chcąc, przesublimował ją w bardziej przydatną w owych czasach gospodarczą zaradność. Mylisz się jednak, czytelniku, jeśli sądzisz, że osiągnął on powodzenie otwierając sieć szewskich warsztatów. Wiedział przecież, że wszystkie ciżemki sprowadzane są za nędzny grosz zza wielkich gór, z krainy pełnej szewczyków one-talar-a-day. Wybrał więc inną drogę. Nasz szewczyk dostrzegał pustkę w sercach swych rodaków, której rodzimi trubadurzy ukoić nie umieli. Postanowił ją zapełnić, łącząc słuszny zarobek ze ziszczeniem swych marzeń. Posłuchał snów ludzkich i znalazł w nich lęki oraz tęsknoty – i stworzył smoka.

    A właściwie, wcielił się w niego. Wieczorami snuł się po okolicznych wioskach, przebrany za gada, z pochodnią dymiącą w pysku przeganiał przerażonych kmieci. Potem rano, jako dzielny szewczyk, zachodził do wsi i proponował uwolnienie od smoka za cenę kilku tłustych świniaków wypchanych siarką i ofiarowanych bestii (oraz paru dukatów za fatygę). Wieśniacy płacili chętnie, bo pamięć o smoku była wciąż żywa. Świniaki ubijał obuchem i pakował w nie piasek udający siarkę, a wieczorem podkładał je (sam sobie) w ofierze, którą potem efektownie, w kłębach dymu i przy akompaniamencie cichych złorzeczeń wieśniaków – porywał. Następnego dnia puszczał mięso w obieg na targu przez podstawionych rzeźników. Dziewic na razie nie tykał (little by little).

    Interes szedł wyśmienicie: lud, przeżywając oczyszczające emocje, znalazł swego obrońcę, który za niewielką opłatą fundował mu miłe sercu widowisko – a obrońca ów mógł godnie żyć, nie tylko sowicie zarabiając, ale też znajdując poważanie w oczach bliźnich. Pewnego jednak dnia, kiedy nasz bohater układał kolejną świnię pod obuch, ta nieoczekiwanie odwróciła łeb i odezwała się ku niemu: „Niedobrze się bawisz. Podkładasz nas i bierzesz dukaty od ciemnych wieśniaków. A księgujesz przychody? A kasę fiskalną masz? Atesty na humanitarny ubój? Książeczkę sanepidu? Koncesje na straszenie ludności? Powiadam ci, za niegodziwości, które czynisz, spotka cię kara”. Szewczyk zdębiał, ale po chwili odzyskał rezon i zaśmiał się w duchu: „Ho ho ho, gadająca świnia! Taki z ciebie doradca biznesowy, jak ze mnie były wiceminister finansów!” – i walnął ją w łeb obuchem.

    Szewczyk szybko zapomniał o tych słowach i dalej podkładał sobie świnie zagarniając dochody w coraz to nowych wioskach. Smocze wędrówki nie uszły jednak uwagi okolicznych kasztelanów, którzy niebawem poinformowali o tym króla. Ten nakazał przeprowadzić śledztwo, które błyskawicznie skierowało zastęp poborców na sprytnego szewczyka. Tu bajeczka powinna się skończyć, bo zazwyczaj takich złoczyńców nabijano na pal, konfiskując cały majątek. Tak też się stało z szewczykiem (żegnamy więc naszego bohatera) i jego dukatami (jego złoto także), pomysł reanimacji smoka spodobał się jednak królowi, co bajeczkę wydłuży o jeszcze jeden akapit.

    Zarządził więc król, by dworzanie przebrani za smoki udali się w różne dzielnice królewskich włości i tam poczęli straszyć poddanych. Każdemu towarzyszył odpowiedni szewczyk, który za niewielką opłatą oferował wiosce uwolnienie od potwora. Koncept działał bardzo sprawnie, atoli po niedługim czasie ludzie zaczęli się oswajać ze smokami, przestali się ich bać, a parę sztuk nawet schwytali, obnażając mistyfikację – na swoją zgubę jeno, gdyż wieś taką przebiegłą trzeba było wycinać. Ponieważ wieśniacy coraz mniej chętnie opłacali szewczyków, trzeba było posyłać im wspierające hufce wojów, które a to dyskretnie podpalały wioski zwalając winę na smoka, a to sugestywnie błyskając mieczami wzmacniały argumenty szewczyka. Z czasem zrezygnowano w ogóle ze smoków, jako zbędnego kosztu, wystarczyło pojawienie się szewczyka z hufcem a wioska bez szemrania oddawała świniaki i opłacała fatygę.

    I w ten właśnie sposób wymyślono PIT (Pig Idle Tax – nikt do końca nie wie, czemu „idle”).

    Dalej życie królestwa popłynęło harmonijnie, choć nudno, więc tu przerwiemy opowieść. Znajdźmy jeszcze miejsce na trzy morały.
    Morał #1: nie podkładaj świni, a już na pewno nie sobie.
    Morał #2: jeśli jednak podkładasz, to bądź ostrożny(a!), bo władza niechętnie dzieli się tym przywilejem.
    Morał #3: dziewice nie są opodatkowane, więc lepiej zajmij się nimi; to bez wątpienia przyjemniejsze i bezpieczniejsze.