te strzępy niekompletne, ludzkie, żebrzące o dwie rupie (jest miejsce na negocjacje), ci faceci w kremowych koszulach z krótkim rękawkiem zasuwający na pociągi do swoich przedmieść, te młokosy sprzedające kokosy, papierosy, zbierające naczyń brudnych stosy, te dziewczęta, przeważnie bardzo ładne i wpatrujące się, te dzieci przykładające w wyuczonym, automatycznym geście palce do ust — albo królewięta rozpieszczane przez ojców.

i każdy z tą swoją trzustką i śledzioną i przysadką i marzeniami i aspiracjami. i może już z jakąś przeszłością, nawet dzieciństwem, rodziną, dziećmi, czemu nie, przekonaniami, zapachem, zasobem słów, dumą i smakiem.
i każdy z tym samym duetem pytań which country, what is your name, chociaż nie, czasem gratis otrzymujemy zestaw powiększony o what do you think about indian culture (która to culture jest oczywiście the greatest in the world), układany przez kilka minut starannie i schludnie w grupie znajomych.

jak tu uwierzyć w wagę jednostki? w jej niezbywalną godność i prawa? w istotność większą niż atomu w błotnistej kałuży? chyba czasem muszę spojrzeć z takiej perspektywy, zobaczyć te miriady atomów i siebie wśród nich, żeby sobie za dużo sobie nie wyobrażać o swoim miejscu w świecie. w tej masie trudno nie zaznać własnej nikłości; taki mistycyzm wymaga lokalnej nadpłodności, jej zanegowania i ponownego zjednoczenia już na innym poziomie. Budda nie mógł urodzić się na Islandii. chyba. może i wystarczy popłynąć przejściem pod Marszałkowską, ale jednak tu bardziej boli. takie tam sadomaso, mentalny bdsm. tak, to ta perspektywa mnie jakoś tu kusi.

chociaż przecież paradoksalnie doświadczyć tego rozpłynięcia tu nie mogę, żadnych szans na to nie ma. zbyt silnie odrębny tu jestem, zbyt publicznie widoczny, bloody blady tourist blondwłosy i za duży na miejsce przewidziane dla jednego pasażera w komunikacji lokalnej. a więc zawsze jestem trochę na zewnątrz. co nie znaczy, że egzystencjalnie bezpieczniejszy.

aurangabad

(mnie w dzieciństwie babcia mówiła, żeby nie gapić się na ulicy na Murzyna, bo to niegrzeczne. tu chyba nie mają babć; czujemy się, jak prawdziwe gwiazdy filmowe, multiplikowane w setkach egzemplarzy dziennie na wszechobecnych foto-komórkach (bo każdy przecież tylko one photo please). Hindusi to, po prawdzie, przemiłe, szczere i niewinne wieśniaki.)

 7 
  1. i te słomiane główki wiejskich dzieci…

    1
  2. egzotyczny vontrompka… Białas

    2
  3. spokojnie moglbys zostac gwiazda bollywood ;)
    /ps. swietne foto

    3
  4. Jakiś tam

    Teraz wreszcie nie tylko turyści mają czym robić zdjęcia, te oczy zdają się chichotać – TKM ;)

    4
  5. a czy Hindusi przy tym “daj, daj” także dotykają?

    5
  6. @pajeczaki: poprzednio mi to proponowano (czekal angaz na brytyjskiego policjanta), ale musialem leciec…
    @jakis tam: ten, kto wymyslil polaczenie komorki i fotoaparatu, byl jednak geniuszem. ilu jest teraz fotografow na swiecie? miliard? wiecej? sztuka trafia pod strzechy, pan Makowski powinien byc zachwycony ;)
    @giera: czasem, ale nieczesto. zdarza sie, ze tlum staje w polkolu w pewnym dystansie. budzimy respekt… :)

    6
  7. “budzimy respekt” jak to mocno brzmi!

    7

co Ty powiesz

filtr antyspamowy jest nierychliwy. wiem o tym.