witamy w naszym studio człowieka o dupie w kształcie Polski. proszę usiąść. prosimy pozostać z nami. po przerwie: rozmowa z człowiekiem o dupie w kształcie Indonezji.

ona nie wierzy w mitochondria, wie, jak się pisze hipochondria, i nie wygląda jak Piet Mondrian (jak Modigliani też ani ani)

słyszał pan, że kwazary ułożyły się w inicjały Zmarłego i nadają morse'em marsz żałobny Szopena? te gnidy mówią, że to niemożliwe. ale pan wie, kto nimi steruje. my, obcy z planety omikron, jesteśmy z wami

hiperelokwencja albo cynizm służą zwykle trzem celom: zamaskowaniu własnych uczuć (których z różnych przyczyn nie wypada okazywać), pomniejszeniu skali wydarzenia (żeby zmieściło się w odpowiedniej szufladce umysłu), albo budowaniu własnego podprądowego wizerunku.

znam te mechanizmy, bo sam je w miarę świadomie stosuję i wiem, w czym mi pomagają. czasem jednak — przy pewnym rozmiarze wydarzeń — błyskotliwość, sarkazm czy neurotyczne porządkowanie świata (komu wolno, komu nie — uronić łzę) nie wystarczają. czasem rzeczywistości nie da się od razu komfortowo posegregować i efektownie zagadać (albo wyśmiać). kiedy trzeba zmierzyć się z własną nieodległą śmiercią, kiedy doświadcza się śmierci kogoś bliskiego, albo gdy anihiluje kilka(dziesiąt) osób tworzących w jakiś (lepszy czy gorszy) sposób istotną część przestrzeni semantycznej ostatnich lat — no to się nie da.

to znaczy, da się, ale robi się jakoś tak. nieadekwatnie.

PS. wczoraj masa ludzi szukała tu obrazka do słowa “żałoba”. dawno temu zrobiłem (nienajlepszy) rysunek z prezydentem, czarną wstążką i hasłem “w czerni panu do twarzy” – i google to dostrzegł. wczoraj, zasypany kliknięciami, zdecydowałem o (przynajmniej czasowym) ukryciu tego posta. w obecnym kontekście zaczął wyglądać niestosownie.

i wish that i could fly so very high

Lenio nie jest człowiekiem pióra. jest człowiekiem gitary i paru innych instrumentów, tudzież wokalu. rasowym człowiekiem muzyki jest. bo teksty ma — raczej niedobre. mało świeżego słowa, fraz się jakoś nie zapamiętuje, wpadają banałem, wypadają czymś tam. takie can we find a reason to live another season jest tak sieriozno podane, że zabawne. ale owszem, black velveteen, simple and clean, oh what a bad machine złe nie jest. szczególnie, że przywodzi na myśl pewną kanadyjską rudą welwetynkę, poznaną w autobusie dalekobieżnym z Francji do mej Warszawy, gdy do uszu z diskmena sączył się właśnie Lenio. lubię go jednak. gettin straight in 98 y’all.

(Lenny Kravitz, 5, 1998)

pan średnikt ma wątpliwości, czy istnieje życie poza targetem

krążyły plotki, że stracił pan głowę. ach nie, tylko twarz. w końcu mogę spokojnie patrzeć w lustro.