weź krowę. przyłóż do jej głowy pistolet pneumatyczny, pociągnij za spust. wypatrosz, uwędź, sprzedaj, zjedz. jeśli tylko dochowasz wymogów sanitarnych i dostaniesz odpowiednie zezwolenie – możesz to zrobić. u nas – tak. w Indiach już nie, tam jest to nieetyczne i nielegalne, jeśli cię złapią, to wylądujesz w kiciu i opiszą cię gazety. u nas – dołożysz niewielkie ziarnko do PKB. tu krowę się zabija, bo jest, bo jest słabsza, bo jest wołowiną. prawo ani obyczaj (gr. ethos) nie objęły jej ochroną, wegetarianom pozostaje jedynie żenować martwym cielakiem.

a teraz posłuchaj piosenki. posłuchaj, kropka. nic więcej (teoretycznie) nie możesz zrobić. nasze prawo (choć nie obyczaj) nie pozwala jej sobie przywłaszczyć czy rozmnożyć. ale w wielu miejscach na ziemi nie chroni jej zupełnie nic. można ją tam skopiować, wystawić na straganie albo w sieci. piosenkę się kopiuje, bo jest, bo nikt nie obroni autora, bo jest ładna. ani obyczaj ani prawo nie objęły jej ochroną, autorzy śpiewają tam zbyt cienko.

gdzieś broni się krów, gdzie indziej – piosenek. kraje, w których chroni się krowy, nazywamy trzecim światem i życzymy rozwoju; te, w których chronione są piosenki, to kraje już rozwinięte.

to, że autor ma jakieś prawa, a krowa – nie, to kwestia balansu sił. etyka i obyczaj zależą od lokalnego układu widzi-mi-si, ale też od gry pomiędzy jednym a drugim (choć w końcu to obyczaj zwykle wygrywa). w prawie jest tyle absolutu, ile wspólnie wypili go ustawodawcy i lobbyści. prawo i etyka to wypadkowa przepychanki – na przykład między obrońcami krowy a jej konsumentami i hodowcami. ile dywizji mają krowy? a ilu prawników? a księży? (bramini się nie liczą)

krowy rzadko zostają producentami i kiepsko lobbują, w każdym razie w krajach rozwiniętych. gdyby to krowy śpiewały piosenki, prawo autorskie istniałoby tylko w Indiach. who would care.

Odkąd w Republice nastały rządy Solipsystów, w Ministerstwie Kontaktów z Rzeczywistością nie było dużo roboty. Owszem, cieszyło to nas, wszak w końcu mogliśmy odetchnąć po absorbującej krzątaninie Multipluralistów, ale z drugiej strony przepełniało niepokojem, bo wisiała nad nami niewypowiedziana, ale przeczuwana i szeptana po korytarzach groźba definitywnej redukcji. Jak służyć komuś, kto neguje nasze istnienie? Krążyliśmy po Ministerstwie, odprawiając codzienne, od lat niezmienne rytuały, wysyłaliśmy terenowe inspekcje, zbieraliśmy raporty z delegatur – wszystko to jednak podszyte było niepokojem i coraz wyraźniejszą świadomością, że ta praca naszych przełożonych w ogóle nie interesuje.

Pracowałem w Ministerstwie dostatecznie długo, by pamiętać rządy Dualistów, zwanych też Pieprzystami, postulujących jedynoistnienie układów Mnie-Ci. Nie zapomniałem też butnych Deterministów z ich „Tak dalej być musi” – i szybkiego ich upadku. Byłem więc przygotowany na wiele ekscesów, jednak nie na to, że będziemy całkiem ignorowani. Zwykle byliśmy władzy do czegoś potrzebni i realizowaliśmy jakąś linię (choćby podwójną); teraz – pozostawiono nas samych sobie. Nowa władza chyba w ogóle nie zauważała, że dalej, niejako z rozpędu, organizowaliśmy kolejne TyZmy, czyli Tygodnie Zmysłów (różnych) albo DIORy, czyli Dni Interakcji Obywatela z Rządem, ale całkiem możliwe było też, że uznała te działania za nieszkodliwe, niesprzeczne w końcu z obowiązującym kursem.

Rzeczywistość puszczona samopas dziczeje, wie to każdy młodszy specjalista w naszym Ministerstwie. A Ministerstwo pozostawione samo sobie? No cóż, stara się nadążyć za nurtem. Bo przecież nurt był, trzeba było tylko odgadnąć, którędy płynie, trzeba było go wyprzedzić i zrozumieć, dokąd zmierza. Czego mogą chcieć nasi władcy? I co możemy im, domyślając się ich pragnień, dostarczyć? Czego, co nie jest zupełną apatią i apraksją, na które przecież tylko czyhały wrogie Rządowi siły? Skoro nie można zaprzeczyć światu (i własnym etatom), trzeba świat ujednostkowić, poszatkować na indywidua, singletony niepowiązane ze sobą i zaprzeczające sobie nawzajem. A więc: indywidualizacja obywatela.

Ponieważ nasz Minister również był Solipsystą, inicjatywę przejął dyrektor Departamentu Bodźców Akustycznych. Dysponował znakomicie rozwiniętą siecią podsłuchów, więc świetnie wiedział, co w Republice piszczy. Ludzi i narzędzi do wywierania odpowiedniego wpływu dostarczył mu dyrektor Departamentu Bodźców Mechanicznych, przypadkiem jego dawny kolega. Przypadkiem ja.

Program był śmiały. W imieniu Rządu ogłosiliśmy likwidację wszystkich partii, organizacji, kościołów i kółek zainteresowań. Zabroniliśmy wszelkich elementów zespołowych w sporcie: w piłce nożnej zezwoliliśmy jedynie na rzuty karne oraz dryblingi, w hokeju – na wykluczenia. Otwarte były tylko sklepy samoobsługowe, w teatrach grano wyłącznie monodramy, koncerty dawali jedynie soliści (oczywiście a capella). „Sam albo nikt” głosiły transparenty rozwieszone we wszystkich miastach. Dowcipni obywatele uzupełniali je dopiskiem „A samice?”. Ci, których na tym przyłapaliśmy (wielu), dostali szansę rozważenia tej kwestii w długiej i kompletnej izolacji. A tych, którzy powtarzali „solipsyści – onaniści”, izolowaliśmy jeszcze trwalej, za zdradę stanu.

Niszczenie więzów formalnych można było zadekretować, ale jak usunąć te nieformalne? Prowadziliśmy liczne akcje uświadamiające i edukujące, nasze delegatury monitorowały imprezy imieninowe, prowadziły wykazy par całujących się na mieście, raportowały częstotliwość uścisków dłoni na sekundę na metr kwadratowy. Nasz Departament Promocji wymyślił kolejne niezbyt szczęśliwe hasło: „solo jest wesolo”, które nakazaliśmy w krótkich, podkorowych błyskach wyświetlać w telewizji. Wszystko to działo się przy kompletnym milczeniu naszych władców.

Poczuliśmy, że zaczynamy tracić kontrolę nad procesem, który uruchomiliśmy. To, co miało być tylko sprytnym przypochlebieniem się Rządowi, stało się ideologią, w którą wielu szczerze uwierzyło. Albo też szczerze udawało, że wierzy, co było jeszcze gorsze. Co aktywniejsi pracownicy Ministerstwa zaczęli śledzić swoich kolegów i przyłapywać ich a to na rozmowach przy papierosie, a to na telefonach do rodziny. Donosy popłynęły szeroką strugą. To się nie mogło dobrze skończyć. Mogłem to przewidzieć, jednak jakaś wrodzona inercja i gnuśność kazały mi czekać. I doczekałem się, że mój wspólnik, widząc, co się święci i uprzedzając któregoś z młodych aktywnych planującego nieuchronne oskarżenie o relację i współpracę z kimś, czyli ze mną, nakazał mnie za tę współpracę aresztować.

Mój los został już przesądzony i na tym kończy się moja historia. A co dalej? Kiedy tak siedzę samotnie i to piszę, znajduję w tym jednak jakąś niewielką iskierkę pocieszenia, że przecież oni wszyscy żyją wyłącznie w mojej głowie. Że przecież to wszystko tylko wymyśliłem.

Pan Jacek rozmawiał z kuponami totka.

Pan Jacek nie zawsze rozmawiał z kuponami. Nie zawsze też grał w totka. Grał, odkąd przeszedł na emeryturę. Dwoma, a potem trzema losowaniami w tygodniu porządkował nadmiar czasu. Odmierzał jego upływ spacerami do kolektury.

Pan Jacek odbierał i nadawał zaszyfrowane wiadomości.

Pan Jacek nadawał wiadomości znacząc niebieskim zenitem dwa razy po sześć czarnych kresek na czerwonych cyferkach. Przy kolejnej wizycie odbierał dwuwierszową odpowiedź z maszyny losującej i nadawał kolejną wiadomość. Potem pan Jacek nawet nie sprawdzał wyników losowań, ale o tym nikomu nie mówił.

Pan Jacek poznawał przyszłość oraz wpływał na losy świata. To było dużo ciekawsze od ewentualnych wygranych.

Pan Jacek wpływał na losy świata kreśląc liczby na kuponach totka i odpowiednio do nich przemawiając. Wystarczyło dostatecznie długo wysyłać liczby związane z losem jakiegoś człowieka, aż w końcu coś ważnego mu się przytrafiało. Dostawał awans. Zostawał prezydentem. Albo umierał.

Panią Mariannę, żonę pana Jacka, irytowało przepuszczanie pieniędzy na takie głupoty.

Pani Marianna nie miała złudzeń.

Pani Marianna pierwszy raz straciła złudzenia w dziewięćdziesiątym drugim, kiedy upadł Dzianintex, jej zakład pracy. Drugi raz, gdy syna, Andrzeja, zamknęli w Irlandii za paserstwo. Trzeci raz, gdy poczuła w sobie tę małą twardą kulkę.

Pana Jacka nie interesowały wyniki losowań. Gdy zaczęło być głośno o nieodebranej nagrodzie za szóstkę trafioną w jego mieście, nawet nie sięgnął po kupony zbierane w teczce. Dobrze wiedział, że nic nie wygrał. Później okazało się, że szóstkę trafił pan Edward, sąsiad z trzeciego piętra. Niestety, pan Edward mocno przejął się wygraną i zmarł na serce przed telewizorem. Kiedy rodzina znalazła go po dwóch miesiącach, było już za późno. Nagroda właśnie się przeterminowała.

Pan Edward był kiedyś kochankiem pani Marianny.

Pani Marianna udawała, że o niczym nie pamięta. Pan Jacek udawał, że nic nie wie.

Ale pan Jacek bardzo dobrze wiedział.

Pan Jacek przestał skreślać PESEL pana Edwarda. Już nie było potrzeby.

Po ostatecznym rozwiązaniu problemu transportu lotniczego władze Warszawy zabrały się za kolejną ważką dla mieszkańców kwestię – udrożnienie komunikacji miejskiej.

Ten problem uznano jednak na wstępie za beznadziejnie trudny, bez zwłoki zajęto się więc sprawą prostszą – usprawnieniem komunikacji ze zmarłymi. Już wiadomo, że projekt będzie realizowany w porozumieniu ze wszystkimi działającymi w Warszawie grupami religijnymi, ze szczególnym uwzględnieniem wyznaniowego operatora dominującego.

– Pani Prezydent docenia wagę komunikacji transcendentnej i znalazła w budżecie środki na istotną poprawę jej jakości – mówi Piotr Zapieralski, odpowiedzialny w ratuszu za organizację projektu. Na początek zbudowana zostanie nowa sieć szkieletowa do nieba katolickiego, z przyłączami do innych nieb monoteistycznych, co przy okazji usprawni komunikację urzędników z Duchem Świętym. – Pani Prezydent lubi Mu czasem wysłać smsa – dodaje Zapieralski. Nowa umowa z Szatanem pozwoli na skuteczne filtrowanie jęków dręczonych dusz. To poprawi komfort rozmów, na którego brak tak bardzo narzekali mieszkańcy Warszawy.

Do tej pory zmorą warszawiaków była organizacja komunikacji pomiędzy różnymi wyznaniami. Jeśli już udało się nawiązać połączenie, było ono bardzo kosztowne.

– Jeśli jestem świadkiem Jehowy, a mój zmarły przodek był katolikiem – jak drogie będzie takie połączenie? – spytaliśmy urzędników ratusza. – Połączenia w ekumeningu będą kosztować praktycznie tyle samo, co wewnątrzwyznaniowe – mówi Artur Buddabar, odpowiedzialny za techniczną stronę rozwiązania – Co więcej, udostępniono nową pulę trzycyfrowych prefiksów do wykorzystania przez liczne grupy schizmatyków. Jesteśmy otwarci na potrzeby wszystkich ekskomunikowanych.

Buddabar zapowiada zupełnie nowe rozwiązanie dla wierzących w reinkarnację. Jeśli zmarły warszawiak odrodził się np. jako pokrzywa, to, o ile zostanie zidentyfikowany przez bliskich, będzie można podłączyć go do dekodera szumu liści i komunikować się z nim nawozem. Oczywiście poważną przeszkodą byłby fakt reinkarnacji na terenie strzeżonego osiedla.

Nowością będzie specjalna oferta dla ateistów. Przez cały 2010 rok będą mogli bez opłaty aktywacyjnej przystąpić do wybranego wyznania oraz zapisać tam do trzech zmarłych bliskich. Hitem mogą być też zniżki na rozmowy z nienarodzonymi.

Obecna ekipa stawia sobie za cel pokrycie transcendentorami całego obszaru Warszawy do połowy przyszłego roku. Opozycja protestuje. – To całkowicie nieracjonalny wydatek, szczególnie w dobie kryzysu – piekli się opozycyjny radny Adolf Judaszewicz. – Czemu wciąż nie można znaleźć pieniędzy na sieć egzorcysterów wokół centrów handlowych?

Ratusz wydaje się nie przejmować krytyką. Po zakończeniu tego projektu urzędnicy planują kolejne ambitne zadania – m.in. ugniatanie czasoprzestrzeni parkingowej oraz przystrojenie placu Defilad kwietnym obrazem przedstawiającym plac Defilad.

karol wojtyła dolina roztoki 1977

Ponieważ ostatnie dni roku skłaniają do refleksji nad przemijaniem, postanowiliśmy zorganizować telemost z Sighisoary i spytać kilka znanych postaci, co sądzą o konieczności starzenia się. Oddajmy głos naszym panelistom.
Premier: Oczywiście, że nie musimy się starzeć. Przede wszystkim Polacy nie muszą nigdy osiągać wieku emerytalnego. Chciałbym oświadczyć, że polecę moim ministrom przesłanie jutro do laski pakietu 250 ustaw, które zaradzą problemom przemijania, kryzysowi światowemu oraz bezsensowi życia.
Prezydent: No tak, oczywiście została złamana zasada precedencji i właściwie, panie Trupek, powinienem nie podawać panu ręki. Powiem tylko, że w latach 2005-2007 Polacy starzeli się znacznie wolniej, a nawet wyraźnie młodnieli. Niestety, ten proces infantylizacji został brutalnie przerwany przez siły wrogie substancji naszego Narodu. (nie podaje ręki)
Prezes Opozycji Konserwatywno-Edypalno-Masturbalno-Ochrzczono-Naszej (POKEMON): (chrząka) To, co Pan Prezydent powiedział, to prawda, ale oczywistą prawdą jest też, że oczywiście, Polacy muszą się starzeć, zgodnie z naturalnym prawem danym nam przez Stwórcę. Ponieważ jednak życie jest najwyższą wartością, chcemy je podtrzymywać wykorzystując najnowocześniejsze aparaty reanimujące, wyposażone fabrycznie w urny wyborcze. A zgodnie z zasadą solidarności też nie podam panu ręki. (też nie podaje)
Lider Opozycji Lewicowej (LOL): Pomyślmy o następnych pokoleniach. Czy chcielibyśmy, aby nasze dzieci były tak pomarszczone, jak POKEMON, czy raczej rześkie i żwawe jak my, młode LOLe? Przyczyną wszystkiego jest globalne ocieplenie oraz hydra wolnego rynku. Jak wiadomo, ludzie lepiej konserwują się w chłodzie, dlatego też planujemy wprowadzic regulacje w handlu grzejnikami i paltami oraz opodatkować domiarem każdy ponadnormatywny egzemplarz.
Pantofelek: (niestety, nie zdążył ze swoją kwestią i podzielił się na dwóch, z których żaden nie chce oddać zaliczki za wywiad)
Znany Psycholog: Zastanówmy się przede wszystkim, dlaczego właściwie tak nas rusza, że zestarzejemy się, umrzemy, zgnijemy i nic po nas nie zostanie? Czy Tanatos nie zanadto tłumi naszego żywotnego Erosa?
Doświadczona Artystka Estradowa: Właściwie to nie wiem, ale mogę dla państwa zakręcić dupskiem.
Wszyscy: Prosimy, prosimy!
Doświadczona Artystka Estradowa: (kręci)
Humphrey Bogart: (nie starzeje się już od 52 lat)
Na tym kończymy, niestety znów nieco starsi i wracamy do naszego studia w Sighisoarze.

Analitycy zgodnie oceniają, że najbliższe dni mogą zdecydować o dalszym kierunku rozwoju sytuacji w ciągu najbliższych dni. Większość z nich podkreśla, że trudno na razie jednoznacznie określić, czy przysłowiowa szklanka jest do połowy pusta, czy pełna, zalecają więc odtłuc jej górną część. Ponieważ wciąż jeszcze nie widać dna, pojawiają się sugestie, by próbować je również delikatnie odtłuc, co trwale zapobiegnie jego osiągnięciu. Anonimowy analityk banku Getout, Bazyli Feller-Seller, wskazuje jednak, że to z kolei może niestety skutkować rozlaniem herbaty, należy więc używać dostatecznie dużych spodków. Feller-Seller zauważa również, że gdyby herbata się rozlała, to nie należy nad nią płakać, ponieważ pozostaną fusy, pożywny suplement dla inwestorów. Wtóruje mu Piotr Niepieprz z Banku Św. Wieprza, zauważając, że segment inwestorów pijących herbatę ze szklanek nie został jeszcze dostatecznie głęboko wydrenowany. Niepieprz wyraża też nadzieję, że herbatę osłodzi im mieszanie świecą w trendzie bocznym.

W obecnych czasach wszyscy wokół zastanawiają się, co zrobić, by ich pieniądze były bezpieczne. Postanowiłem podzielić się swoimi doświadczeniami, aby pomóc wszystkim bliźnim wypatrującym w drżeniu niepewnego jutra. Oto kilka sprawdzonych rad, które skutecznie zabezpieczą Twoje pieniądze.

  • Chroń pieniądze przed nornicami. Czasem wystarczy zwykła kartka: „tu nie ma nic wartościowego” i nornica odchodzi jak niepyszna. Powiedzmy to jednak otwarcie, nie wszystkie nornice potrafią czytać. Kupujemy więc misia, któremu nagrywamy w brzuch odpowiednią formułę, po czym kładziemy w miejscu, w którym trzymamy pieniądze, w taki sposób, by przechodząca nornica trąciła go i uruchomiła mechanizm głosowy. To metoda stuprocentowo skuteczna, nie stwierdzono, by nornice zabrały stosującym misia choćby złotówkę.
  • Nie kładź pieniędzy przed lustrem. Niektórzy wierzą w wyjątkowo głupi i niebezpieczny zabobon, iż pieniądze położone przed lustrem mają tendencję do pomnażania się. Jest dokładnie odwrotnie! Lustro tworząc zgubne symetrie generuje wyjątkowo niekorzystne pole energetyczne, bardzo źle oddziałujące na wartość pieniądza. Pani E.K. z Nowego Sącza położyła wieczorem stosik banknotów PLN przed lustrem w swojej sypialni (lustro w sypialni!), a następnego dnia rano znalazła kupkę takich samych nominałów, ale w rupiach indyjskich.
  • Jeśli spotkasz żebraka, kopnij go. Nie do końca wiadomo, czy to pomoże, ale na pewno nie zaszkodzi.
  • Nie perfumuj banknotów. Idiotyzmem jest wierzyć, że postacie na polskich banknotach lubią przebywać w fiołkowo-lawendowej atmosferze. Przecież wszyscy są mężczyznami! i to staroświeckimi. Zaczadzeni intensywnym zapachem mogą sobie pójść denominując Twoje banknoty do zera. Lepsze skutki przynosi wcieranie w nich niedźwiedziego sadła i polewanie miodem pitnym, trzeba jednak pamiętać, że to przyciąga nornice.
  • Jeśli spłacasz kredyt, nie trzymaj umowy kredytowej w szufladzie. Raczej rozwieś ją na suszarce, pod którą umieść kilka solidnie dymiących kadzidełek opiumowych. Możesz też przy pomocy korektora usunąć z umowy kilka zer (ale nie za dużo, bo wszyscy się zorientują). Tak skołowana umowa jest bardzo dobrą podstawą, aby od banku żądać zmniejszonych rat oraz markowej bielizny, o której w następnym punkcie.
  • Przechowuj pieniądze tylko w markowej bieliźnie oraz w pudełkach po dobrych butach. Jeśli zwykle nie nosisz takiej bielizny ani butów, warto zainwestować choćby po to, by zapewnić Twoim pieniądzom komfortowe lokum. Ważna uwaga: jeśli jesteś mężczyzną, za żadne skarby nie kupuj bielizny damskiej – mężowie na banknotach, miłujący starożytne cnoty, bardzo nie lubią przebierańców i pedziów.
  • Autobus linii nieparzystej, umiarkowany tłok pobiurowy. Stoję w przegubie, miotany sprzecznymi przyśpieszeniami próbuję czytać o bezradności liberałów. Po skosie dwóch na oko trzynastolatków, jeden w czapce, przechodzący mutację, drugi, blondynek, jeszcze przed. Po lewej zakonnica, halo siwych włosów wokół welonu, duże okulary, na dłoni srebrna obrączka. Chłopiec w czapce do blondynka, głośno: „A wiesz co to jest fisting?”. Blondynek milczy, nie wie, za to ja już wiem, że nie poczytam. „Tak jak fingering, ale…” tu nastąpił gest ręką, który wychwyciłem tylko kątem oka znad książki. „Ściągnąłem taki film, no i to było mocne. On jej…” – chłopiec pokazuje pięść i podwija rękaw – „tak dotąd. I to chyba było trudne. Dla obojga. No z emula normalnie ściągnąłem”. Blondynek milczy, patrzy pod nogi. Zakonnica wykonuje gest, jakby chciała zatkać sobie uszy, ale tylko poprawia welon. Słyszę dalszy ciąg: „Udowodniono naukowo, że kobieta ma szesnaście razy silniejszy orgazm niż mężczyzna. A u świni orgazm trwa pół godziny”. „Chcę być świnią i kobietą” – mówi cicho blondynek. „A ja chcę mieć ajfona, a nie to badziewie” – ten w czapce wyciąga komórkę. Wysiadają. Zakonnica wyjmuje różaniec. A ja wracam do mojej bezradności.

    Za górami, za lasami było sobie królestwo, w którym lud żył szczęśliwy, złoto płynęło wartko, a seks był łatwo dostępny. Król panował tam dobrotliwy i tak nieudolny, że nie umiał niczego popsuć, lud zaś przepędzał czas szukając okazji do łatwego zarobienia szybkiej fortuny. Wszyscy dumni byli z tamtejszej krzepiącej wieprzowiny, z której królestwo znane było w sąsiednich krainach. Pomyślność ta udziałem ludu była od niedawna: spłynęła na krainę niewiele lat wcześniej, gdy zdechł stary smok, gwałcący i pożerający większość świń i dziewic rodzących się w królestwie.

    Uważny obserwator dostrzegał jednak, że dostatek i szczęście jeno powierzchownie błyskały. Wieprzowiny było pod dostatkiem (dziewic też), cóż, gdy ludek głębszych rozkoszy pragnął. Wielu chciało na tym skorzystać, brak ów zapełniając. Kupcy opłacali więc trubadurów, by ci po jarmarkach śpiewając o miłości, imiona swych dobroczyńców rozsławiali, w canzony je wplatając. Kołodzieje i bednarze rekwizyty fundowali trefnisiom, by swoim produktom splendoru sztuki dodawać. Niestety, artyści tamtejsi nie dorównywali sławą wieprzowinie. Trubadurzy niemożebnie fałszując obrywali nierzadko zgniłym ziemniakiem, trefnisie, gubiąc pointy, wygwizdywani byli ze sceny. Wszelako okazało się, że taki obrót rzeczy nie ma znaczenia, wszak złoto płynęło z rąk do rąk szerokim strumieniem. Tyle tylko, że lud nieco się nudził.

    Żył w tym królestwie dzielny szewczyk, tak dzielny, że z łatwością mógłby zabić smoka, gdyby tylko ów smok jeszcze żył. Ponieważ z racji zbyt późnego urodzenia zabrakło mu możności wykazania się swą dzielnością, chcąc nie chcąc, przesublimował ją w bardziej przydatną w owych czasach gospodarczą zaradność. Mylisz się jednak, czytelniku, jeśli sądzisz, że osiągnął on powodzenie otwierając sieć szewskich warsztatów. Wiedział przecież, że wszystkie ciżemki sprowadzane są za nędzny grosz zza wielkich gór, z krainy pełnej szewczyków one-talar-a-day. Wybrał więc inną drogę. Nasz szewczyk dostrzegał pustkę w sercach swych rodaków, której rodzimi trubadurzy ukoić nie umieli. Postanowił ją zapełnić, łącząc słuszny zarobek ze ziszczeniem swych marzeń. Posłuchał snów ludzkich i znalazł w nich lęki oraz tęsknoty – i stworzył smoka.

    A właściwie, wcielił się w niego. Wieczorami snuł się po okolicznych wioskach, przebrany za gada, z pochodnią dymiącą w pysku przeganiał przerażonych kmieci. Potem rano, jako dzielny szewczyk, zachodził do wsi i proponował uwolnienie od smoka za cenę kilku tłustych świniaków wypchanych siarką i ofiarowanych bestii (oraz paru dukatów za fatygę). Wieśniacy płacili chętnie, bo pamięć o smoku była wciąż żywa. Świniaki ubijał obuchem i pakował w nie piasek udający siarkę, a wieczorem podkładał je (sam sobie) w ofierze, którą potem efektownie, w kłębach dymu i przy akompaniamencie cichych złorzeczeń wieśniaków – porywał. Następnego dnia puszczał mięso w obieg na targu przez podstawionych rzeźników. Dziewic na razie nie tykał (little by little).

    Interes szedł wyśmienicie: lud, przeżywając oczyszczające emocje, znalazł swego obrońcę, który za niewielką opłatą fundował mu miłe sercu widowisko – a obrońca ów mógł godnie żyć, nie tylko sowicie zarabiając, ale też znajdując poważanie w oczach bliźnich. Pewnego jednak dnia, kiedy nasz bohater układał kolejną świnię pod obuch, ta nieoczekiwanie odwróciła łeb i odezwała się ku niemu: „Niedobrze się bawisz. Podkładasz nas i bierzesz dukaty od ciemnych wieśniaków. A księgujesz przychody? A kasę fiskalną masz? Atesty na humanitarny ubój? Książeczkę sanepidu? Koncesje na straszenie ludności? Powiadam ci, za niegodziwości, które czynisz, spotka cię kara”. Szewczyk zdębiał, ale po chwili odzyskał rezon i zaśmiał się w duchu: „Ho ho ho, gadająca świnia! Taki z ciebie doradca biznesowy, jak ze mnie były wiceminister finansów!” – i walnął ją w łeb obuchem.

    Szewczyk szybko zapomniał o tych słowach i dalej podkładał sobie świnie zagarniając dochody w coraz to nowych wioskach. Smocze wędrówki nie uszły jednak uwagi okolicznych kasztelanów, którzy niebawem poinformowali o tym króla. Ten nakazał przeprowadzić śledztwo, które błyskawicznie skierowało zastęp poborców na sprytnego szewczyka. Tu bajeczka powinna się skończyć, bo zazwyczaj takich złoczyńców nabijano na pal, konfiskując cały majątek. Tak też się stało z szewczykiem (żegnamy więc naszego bohatera) i jego dukatami (jego złoto także), pomysł reanimacji smoka spodobał się jednak królowi, co bajeczkę wydłuży o jeszcze jeden akapit.

    Zarządził więc król, by dworzanie przebrani za smoki udali się w różne dzielnice królewskich włości i tam poczęli straszyć poddanych. Każdemu towarzyszył odpowiedni szewczyk, który za niewielką opłatą oferował wiosce uwolnienie od potwora. Koncept działał bardzo sprawnie, atoli po niedługim czasie ludzie zaczęli się oswajać ze smokami, przestali się ich bać, a parę sztuk nawet schwytali, obnażając mistyfikację – na swoją zgubę jeno, gdyż wieś taką przebiegłą trzeba było wycinać. Ponieważ wieśniacy coraz mniej chętnie opłacali szewczyków, trzeba było posyłać im wspierające hufce wojów, które a to dyskretnie podpalały wioski zwalając winę na smoka, a to sugestywnie błyskając mieczami wzmacniały argumenty szewczyka. Z czasem zrezygnowano w ogóle ze smoków, jako zbędnego kosztu, wystarczyło pojawienie się szewczyka z hufcem a wioska bez szemrania oddawała świniaki i opłacała fatygę.

    I w ten właśnie sposób wymyślono PIT (Pig Idle Tax – nikt do końca nie wie, czemu „idle”).

    Dalej życie królestwa popłynęło harmonijnie, choć nudno, więc tu przerwiemy opowieść. Znajdźmy jeszcze miejsce na trzy morały.
    Morał #1: nie podkładaj świni, a już na pewno nie sobie.
    Morał #2: jeśli jednak podkładasz, to bądź ostrożny(a!), bo władza niechętnie dzieli się tym przywilejem.
    Morał #3: dziewice nie są opodatkowane, więc lepiej zajmij się nimi; to bez wątpienia przyjemniejsze i bezpieczniejsze.

    Zbrodnia to nie zbrodnia, kiedy nie jest ukarana
    Ta kurwa taka głupia jest czy taka cwana?
    (Kazik Staszewski)

    – Dochodzą do nas coraz częstsze informacje, że pewne grupy obywateli obelżywie myślą o innych i, choć w dużym europejskim kraju XXI wieku wydaje się to nieprawdopodobne, źle im życzą – powiedział Premier. Jak dodał, coraz częściej notowane są wypadki życzenia bolesnej śmierci ludziom sukcesu, którzy śpiesząc się do swych biur proaktywnie optymalizują swoją drogę przez miejskie korki. – Nie mam wątpliwości, że sprawców patologicznych myśli, te obrzydliwe indywidua, bo trudno nazwać ich ludźmi, należy skutecznie izolować od zdrowych narządów naszego narodu – dodał. Jak zaznaczył, Rząd na ostatnim posiedzeniu doznał grupowego oświecenia i ma klarowną wizję przeciwdziałania złu. – Poprosiłem pana Ministra Spraw Dobrych, aby zintensyfikował prace nad odpowiednią ustawą. Liczę na sprawną współpracę z Panem Prezydentem, o którym ciepło myślałem wczoraj wieczorem. Planujemy nierokującym poprawy myślozbrodniarzom dać wybór: lobotomia albo dożywotnie zawstydzanie gołym kurczakiem – powiedział Premier. Zaniepokojonych dziennikarzy pytających, czy nie mamy tu do czynienia z powrotem do metod totalitarnych, Premier uspokoił, że nie.

    złożona z dziesięciu paznokci i jednej pary ust
    paznokcie sterylne jak pielęgniarki w białych czepkach
    usta czerwone, zamknięte w nawias
    na talerzyku ciastko marchewkowe

    paznokcie obierają ciastko ze zbędnych okruchów
    aż na talerzyku pozostaje kamień, albo głowa
    raczej kamień, jak w Chorwacji, nad urwiskiem
    ciepły, wygodnie mieszczący się w dłoni
    pasowałby do głowy, ale na to zabrakło odwagi i ciastka
    jego głowy, autora comiesięcznej pustki, błogosławionej
    póki cyfrom lat nie urosły irytująco krągłe brzuszki

    nagle rumieni się i wpycha kamień w usta
    i miażdży go i połyka, krztusząc się suchością
    paznokcie usuwają poszlaki z talerzyka

    i mówił

    czyż nie złudzeniem zrodzonym w głowach waszych jest wiara, że coś znaczycie? czyż sprawczość i wolna wola nie są jedynie igraszką doznań, snem, który wbrew zdrowemu rozsądkowi śnicie na jawie? nieważni jesteście i nic nie możecie, choćbyście góry nawet przenosili. bo was – nie ma. jest tylko ten zlepek atomów, który błędnie zwiecie sobą.

    czyż ową hybris, płynącą ze złudzenia własnej autonomii, nie grzeszyli ci, którzy ziemię deptaną swymi stopami ustawiali w centrum wszechświata? na przekór faktom, zaklęci w absurdalnych epicyklach trzymali ją w żelaznych kleszczach nędznych fantazji o swej wyjątkowości, nie pozwalając jej drgnąć ani o sążeń.

    a ci, którzy uznać swojego podobieństwa do zwierząt nie chcieli i głosili, że Pan stworzył ich osobno, na swoje, nie bydląt podobieństwo, czyż nie byli równie pyszni?

    a cóż powiedzieć o tych, co wierząc w swą nieograniczoną moc nie tylko rzeki odwracali, ale i przeobrażali człowieka, chcąc stworzyć go na wskroś nowego? zgiełkiem słów zagłuszali prawdę o jego z natury przyrodzonych pragnieniach by bezskutecznie podporządkowywać je kolektywowi.

    i mówił dalej

    ich następcy wbici w tę samą pychę, wierząc w człowieczą potencję, wątpią w fakty, które ich wierze przeczą. ślepi na materię, z której powstali, przekonani są, że wychowaniem i przykładem cnotliwym zmienić się wzajemnie i lepszymi uczynić mogą, wbrew swym naturalnym skłonnościom. że role ich w społeczności można dowolnie formować i z męża uczynić niewiastę, a z niewiasty męża. z naturą swą walczą i wierzą, że siłę mają by wygrać. przypisują sobie wszelkie moce, także i te niszczycielskie. wbrew głosom uczonych mężów oskarżają się o powietrza nagrzewanie i przeznaczają bogactwa na odkupienie tych wmyślonych sobie grzechów, choć nie powietrze, a głowy swe studzić powinni. ale zaprzeczyć tym grzechom – to powiedzieć: tak, mali jesteśmy. a tego nie zrobią nigdy.

    i mówił jeszcze

    czyż zatem jest ucieczka od tej bezwartości, sposób na uczynienie życia istotniejszym – a mniej złudnym? powiadam wam, nie ma. bo tę białawą galaretę, jaką jesteście, duchem i wolną wolą natchnąć równie trudno, jak ten krawat, który mam na szyi. jest za to dobry sposób, by o tej marności choć na chwilę zapomnieć. otóż mamy w ofercie last minute tygodniowy pobyt na Rodos w czterogwiazdkowym hotelu all-inclusive który gwarantuje udany wypoczynek od beznadziei życia codziennego i od niespełnionych marzeń o wielkości a wszystko to również dzięki niezwykle atrakcyjnemu programowi kulturalno-animacyjnemu odpowiadającemu oczekiwaniom naszych drogich klientów mogących spędzić wiele romantycznych chwil na wyjątkowej żwirowo-piaszczystej plaży ze wspaniałym widokiem na lazur morza egejskiego cena promocyjna tylko tysiąc pięćset peelen gorąco polecam.

    Amerykańska firma Peach ogłosiła premierę nowego uniwersalnego systemu etycznego mOral, który zastąpi dotychczasowy produkt eThos. Bill Deeds, prezes Peach, powiedział na wczorajszej konferencji prasowej: „We współczesnym świecie zanikły etyczne drogowskazy, a ludzie pozostawieni sami sobie nie wiedzą, jakie decyzje podejmować. mOral rozwiąże ten problem w sposób do tej pory niespotykany: zrozumie twój problem i w czasie rzeczywistym podpowie ci właściwą drogę.”

    Absolutną nowością jest niewielki, bardzo czuły mikrofon zintegrowany z systemem rozpoznawania mowy, który pozwala na komunikację w pełni głosową: użytkownik zada pytanie szeptem – nie, jak w poprzedniej wersji, za pośrednictwem dotykowej klawiatury – a mOral błyskawicznie, przez zestaw słuchawkowy, poda właściwą wskazówkę.

    Nowy produkt Peacha wyposażono w moduł ThreeBuddies, który za pomocą wbudowanej sieci neuronowej rozwiązuje etyczny problem dotyczący układu trzech i więcej osób. mOral zintegrowany jest z centralnym repozytorium uczynków, przechowującym całą historię zachowań użytkownika i pozwalającym na kojarzenie par o podobnym profilu moralnym za niewielką, stałą opłatą miesięczną. „Dajemy ludziom harmonię. I wszystko to w abonamencie.” – podkreślił Deeds.

    Prezes Peacha jest pewny, że nowe podejście do systemów etycznych będzie przełomem na rynku. „Trzeba pamiętać, że mOral jest cieńszy na brzegach i o dwa gramy lżejszy od eThosa. Na rynku nie ma urządzenia o podobnych parametrach za taką cenę” – zaznaczył Deeds. Dodajmy, że mOral w wersji podstawowej, zawierającej telefon komórkowy, odtwarzacz MP3 i przeglądarkę internetową (oczywiście z filtrem treści typu adult), kosztować ma tylko 199 dolarów.

    Konferencję Deedsa, jak zwykle niezwykle efektowną, uświetniła elektronicznie zmartwychwstała Dusty Springfield, która specjalnie dla niego wykonała najnowszą wersję hitu „Son of a Peacherman”.

    W trzecim kwartale 2008 planowane są premiery wersji urządzeń uwzględniających lokalne uwarunkowania kulturowe. Deeds chce podbić kraje islamskie, Chiny i Japonię. Nie wiadomo, czy i kiedy mOral pojawi się w oficjalnej sprzedaży w Polsce. Przedstawiciele Peacha przyznają, że nasz rynek jest stosunkowo mało chłonny na produkty mobile ethics. Można się więc spodziewać, że Polakom tęskniącym za nowoczesną moralnością pozostanie jedynie nieoficjalny import „walizkowy”.

    Lubię spoglądać wsparty na barowej stali,
    Jak niegroźni bałwani w szumiącej falandze
    Ściskają się i pchają, oddani balandze
    W swoich barwach i żelach wieczornie wspaniali.

    Trącają się łokciami, prą na bar, wytrwali,
    Wieloryby i goście ćwiczeni na sztandze
    Zdobędą drinka w chwale, stosownego randze,
    Gubiąc grubsze wyrazy powrócą ku sali.

    Wierzą, że tak wybrali, świadomi i wolni,
    Wieczór miły przy flaszce czy w oparach zioła,
    Lubych ponęt tęskniący i tańcem swawolni.

    Ich wolność równa płynom, co wszędy dokoła
    Lśnią w szklankach. Wolna wola? Robacy mozolni…
    Nie zbudzę was z tych ułud. Pijcie, nikt nie woła.